Wpisy archiwalne w kategorii
wyścigi
Dystans całkowity: | 3703.13 km (w terenie 1616.63 km; 43.66%) |
Czas w ruchu: | 226:17 |
Średnia prędkość: | 16.37 km/h |
Maksymalna prędkość: | 41.00 km/h |
Suma podjazdów: | 1111 m |
Maks. tętno maksymalne: | 181 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (94 %) |
Suma kalorii: | 10674 kcal |
Liczba aktywności: | 89 |
Średnio na aktywność: | 41.61 km i 2h 32m |
Więcej statystyk |
Mazovia MTB Marathon Otwock - test wszystkiego :)
Niedziela, 3 kwietnia 2011 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 46.73 | Km teren: | 46.00 | Czas: | 03:00 | km/h: | 15.58 |
Pr. maks.: | 35.50 | Temperatura: | °C | HRmax: | 174174 ( 96%) | HRavg | 159( 88%) |
Kalorie: | 2325kcal | Podjazdy: | 203m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Szykowałam się na Giga, w końcu ustawka z CheEvarą do czegoś zobowiązuje. Ale nie wyszło mi to Giga... z dwóch powodów, ale po kolei.
Byłam dzisiaj mocno poddenerwowana przed startem. Po pierwsze, to miał być test sensowności treningów. Po drugie, to miał być test ustawień BG Fit.
Mogłabym powiedzieć w zasadzie, że "both failed" ale może jeszcze nie będę wydawać tak ostatecznych sądów bo:
1) Tydzień temu biegłam półmaraton i w piątek nadal jeszcze "czułam nogi" po nim. Zmęczone na maksa. Nie mogło to mieć dobrego wpływu na dzisiejszy wynik
2) Podczas jazdy poluzowały mi się śrubki od mocowania siodła i po dokręceniu siodło nie wylądowało zapewne w idealnej pozycji.
Dobra, dam drugą szansę, za 2 tygodnie kolejne zawody.
Chociaż wypracowałam sobie w zeszłym sezonie trzeci sektor, na własną prośbę startowałam z 6 sektora (nie lubię startować z harpaganami).
Od początku miałam wrażenie braku mocy. Nawet na początkowych asfaltowych prostych, na których zwykle "łykam" konkurencję. Jechało mi się słabo, wolno, nogi nie chciały jakoś kręcić za bardzo.
Zauważyłam jednak kilka pozytywnych zmian w mojej technice.
Dobrze radziłam sobie w piachu i błocie. Oczywiście zdarzyła mi się jedna kąpiel piaskowa (wywrotka) bo się zagrzebałam i w dwóch czy trzech miejscach musiałam przeprowadzić rower przez błoto (w jednym zrobił się zator a w jednym wszyscy prowadzili bo się nie dało inaczej).
Jeszcze w peletonie
Przejechałam przez dwa "strumyki", gdzie większość przeprowadzała rowery.
Wjechałam prawie wszystkie podjazdy (były niezbyt strome ale za to długie). Na miękkich przełożeniach i z wysoką kadencją na podjazdach nawet wyprzedzałam. Dwóch podjazdów nie podjechałam. Jeden był stromy i bardzo piaszczysty pod koniec. Na drugim zrobił się zator i nie dało się jechać.
Zjechałam dwa czy trzy również niezbyt strome ale długie zjazdy, na których rower rozpędzał się do niebotycznych prędkości. Wzięłam sobie do serca rady McCormicka i Lopesa z "Jazdy rowerem górskim" i mocno ścisnęłam gripy, żeby mnie nie kusiło naciskać hamulców. Przejechałam w jakimś masakrycznym tempie i z wytrzeszczonymi oczami nawet piaskowe łachy na dole tych zjazdów, ze śmiercią w oczach dosłownie.
Jednego zjazdu nie zjechałam bo był straszny. Zresztą może dobrze się stało, bo sprowadzając rower zauważyłam, że telepie mi się siodło, znaczy śrubki się poluzowały.
Niedługo po tym zjeździe dogonił mnie Krzysiek. Przez chwilę jechaliśmy jakoś razem ale potem mi uciekł. Trochę mnie załamał tym wyprzedzeniem, przyznam, bo startował z 8 sektora.
Po tym jak mnie wyprzedził zdecydowałam, że jednak nie będę jechać na "Giga" bo nie mam pary na to. Po podjęciu tej decyzji zaczęło mi się jakby lepiej jechać trochę ;)
Drugim powodem nie pojechania Giga był fakt, iż nie zdążyłam do 14:00 na rozjazd. Organizatorzy opóźnili start o pół godziny ale godziny zamknięcia rozjazdu nie przesunęli więc się nie wyrobiłam.
Gdzieś w trasie
Gdzieśtam po drodze, przy zrzucaniu na małą zębatkę z przodu przed podjazdem łańcuch zaklinował mi się między korbą a ramą. Przez chwilę się z nim mocowałam i nie mogłam go wyciągnąć. Szlag! Na szczęście mój mózg po chwili odzyskał sprawność myślenia. Pokręciłam korbą w przeciwnym kierunku... poszło. Ufff...
Pod koniec, chyba ze 2km przed metą, gdzieś na piaszczystym zjeździe ktoś miał wypadek. Kilku rowerzystów stało i kierowało objazdem a jeden tłumaczył, że tamten ma przestawiony bark czy kość ramienia, nie pamiętam. Ten poszkodowany jednak stwierdził, że on nie odpuści tak blisko przed metą. Wsiadł na rower i pojechał. Twardziel.
Nie starczyło mi pary na porządny finisz, zresztą na wejściu na łuk do mety był okrutny wmordewind i max co udało mi się tam wycisnąć to 27 km/h.
Prawie na mecie
Za metą spotkałam Krzyśka. Twierdził, ze wjechał na metę około 5 minut wcześniej. Aż dziwne to, wziąwszy pod uwagę, że wyprzedził mnie gdzieś na 28-mym kilometrze czyli daaawno temu.
Potem znalazł się Marek, który czekał na mnie na trawce.
Kopnęliśmy się najpierw do myjni i do auta, zostawić rowery. Chcieliśmy przymierzyć koszulki ale tak się guzdraliśmy, że stoisko zdążyło się zwinąć.
Zatem trochę umyliśmy sobie twarze i ręce z pyłu i błota, zaopiekowaliśmy się kilkoma kawałkami ciasta i izotoniku, po czym wydzwonilismy i spotkaliśmyCheEvarę i Zetinho oraz jeszcze kilka nieznanych mi osób. Pokibicowaliśmy CheEvarze na pudle (3 miejsce na giga) i po przekazaniu jeszcze siodełka na wypróbowanie rozczłapaliśmy się w swoje strony.
Edit: oficjalny czas 02:59:45
miejsce Mega K Open 34/53, K3 7/18
Wygląda na to, że klasyfikacja o wiele lepsza niż w którymkolwiek maratonie z zeszłego sezonu. Rating też bardzo dobry (drugi najlepszy rating wśród Mega z 3 sezonów). Chyba jednak nie było tak źle...? :)
kadencja 79/122
Byłam dzisiaj mocno poddenerwowana przed startem. Po pierwsze, to miał być test sensowności treningów. Po drugie, to miał być test ustawień BG Fit.
Mogłabym powiedzieć w zasadzie, że "both failed" ale może jeszcze nie będę wydawać tak ostatecznych sądów bo:
1) Tydzień temu biegłam półmaraton i w piątek nadal jeszcze "czułam nogi" po nim. Zmęczone na maksa. Nie mogło to mieć dobrego wpływu na dzisiejszy wynik
2) Podczas jazdy poluzowały mi się śrubki od mocowania siodła i po dokręceniu siodło nie wylądowało zapewne w idealnej pozycji.
Dobra, dam drugą szansę, za 2 tygodnie kolejne zawody.
Chociaż wypracowałam sobie w zeszłym sezonie trzeci sektor, na własną prośbę startowałam z 6 sektora (nie lubię startować z harpaganami).
Od początku miałam wrażenie braku mocy. Nawet na początkowych asfaltowych prostych, na których zwykle "łykam" konkurencję. Jechało mi się słabo, wolno, nogi nie chciały jakoś kręcić za bardzo.
Zauważyłam jednak kilka pozytywnych zmian w mojej technice.
Dobrze radziłam sobie w piachu i błocie. Oczywiście zdarzyła mi się jedna kąpiel piaskowa (wywrotka) bo się zagrzebałam i w dwóch czy trzech miejscach musiałam przeprowadzić rower przez błoto (w jednym zrobił się zator a w jednym wszyscy prowadzili bo się nie dało inaczej).
Jeszcze w peletonie
Przejechałam przez dwa "strumyki", gdzie większość przeprowadzała rowery.
Wjechałam prawie wszystkie podjazdy (były niezbyt strome ale za to długie). Na miękkich przełożeniach i z wysoką kadencją na podjazdach nawet wyprzedzałam. Dwóch podjazdów nie podjechałam. Jeden był stromy i bardzo piaszczysty pod koniec. Na drugim zrobił się zator i nie dało się jechać.
Zjechałam dwa czy trzy również niezbyt strome ale długie zjazdy, na których rower rozpędzał się do niebotycznych prędkości. Wzięłam sobie do serca rady McCormicka i Lopesa z "Jazdy rowerem górskim" i mocno ścisnęłam gripy, żeby mnie nie kusiło naciskać hamulców. Przejechałam w jakimś masakrycznym tempie i z wytrzeszczonymi oczami nawet piaskowe łachy na dole tych zjazdów, ze śmiercią w oczach dosłownie.
Jednego zjazdu nie zjechałam bo był straszny. Zresztą może dobrze się stało, bo sprowadzając rower zauważyłam, że telepie mi się siodło, znaczy śrubki się poluzowały.
Niedługo po tym zjeździe dogonił mnie Krzysiek. Przez chwilę jechaliśmy jakoś razem ale potem mi uciekł. Trochę mnie załamał tym wyprzedzeniem, przyznam, bo startował z 8 sektora.
Po tym jak mnie wyprzedził zdecydowałam, że jednak nie będę jechać na "Giga" bo nie mam pary na to. Po podjęciu tej decyzji zaczęło mi się jakby lepiej jechać trochę ;)
Drugim powodem nie pojechania Giga był fakt, iż nie zdążyłam do 14:00 na rozjazd. Organizatorzy opóźnili start o pół godziny ale godziny zamknięcia rozjazdu nie przesunęli więc się nie wyrobiłam.
Gdzieś w trasie
Gdzieśtam po drodze, przy zrzucaniu na małą zębatkę z przodu przed podjazdem łańcuch zaklinował mi się między korbą a ramą. Przez chwilę się z nim mocowałam i nie mogłam go wyciągnąć. Szlag! Na szczęście mój mózg po chwili odzyskał sprawność myślenia. Pokręciłam korbą w przeciwnym kierunku... poszło. Ufff...
Pod koniec, chyba ze 2km przed metą, gdzieś na piaszczystym zjeździe ktoś miał wypadek. Kilku rowerzystów stało i kierowało objazdem a jeden tłumaczył, że tamten ma przestawiony bark czy kość ramienia, nie pamiętam. Ten poszkodowany jednak stwierdził, że on nie odpuści tak blisko przed metą. Wsiadł na rower i pojechał. Twardziel.
Nie starczyło mi pary na porządny finisz, zresztą na wejściu na łuk do mety był okrutny wmordewind i max co udało mi się tam wycisnąć to 27 km/h.
Prawie na mecie
Za metą spotkałam Krzyśka. Twierdził, ze wjechał na metę około 5 minut wcześniej. Aż dziwne to, wziąwszy pod uwagę, że wyprzedził mnie gdzieś na 28-mym kilometrze czyli daaawno temu.
Potem znalazł się Marek, który czekał na mnie na trawce.
Kopnęliśmy się najpierw do myjni i do auta, zostawić rowery. Chcieliśmy przymierzyć koszulki ale tak się guzdraliśmy, że stoisko zdążyło się zwinąć.
Zatem trochę umyliśmy sobie twarze i ręce z pyłu i błota, zaopiekowaliśmy się kilkoma kawałkami ciasta i izotoniku, po czym wydzwonilismy i spotkaliśmyCheEvarę i Zetinho oraz jeszcze kilka nieznanych mi osób. Pokibicowaliśmy CheEvarze na pudle (3 miejsce na giga) i po przekazaniu jeszcze siodełka na wypróbowanie rozczłapaliśmy się w swoje strony.
Edit: oficjalny czas 02:59:45
miejsce Mega K Open 34/53, K3 7/18
Wygląda na to, że klasyfikacja o wiele lepsza niż w którymkolwiek maratonie z zeszłego sezonu. Rating też bardzo dobry (drugi najlepszy rating wśród Mega z 3 sezonów). Chyba jednak nie było tak źle...? :)
kadencja 79/122
Mazovia MTB Nowy Dwór
Niedziela, 26 września 2010 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami, >50 km
Km: | 64.50 | Km teren: | 60.00 | Czas: | 03:29 | km/h: | 18.52 |
Pr. maks.: | 34.80 | Temperatura: | °C | HRmax: | 175175 (100%) | HRavg | 161( 92%) |
Kalorie: | 2949kcal | Podjazdy: | 189m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jechać to Giga, nie jechać, jechać, nie jechać, jechać, nie jechać. Marek wiózł mnie i Krzyśka do Nowego Dworu a ja już miałam tętno koło 100 :)
Tak naprawdę to już była zdecydowana, żeby jechać, zgodnie z tym co wykładali na Teorii Podejmowania Decyzji na studiach, jest to tzw. decyzja a'priori. To znaczy, z góry się na coś nastawiam i wyszukuję preteksty żeby odrzucać wszystkie alternatywy.
W drodze na start spotykamy Tomka. Jest tak skupiony na rowerze, że nas nie zauważa, dopiero jak krzyczymy do niego. Przy TOIach stoi Olaf. Marek wdaje się z nim w pogawędkę, a ja MUSZĘ do kibelka :) Jak wychodzę to Olafa już nie ma.
Start z 6 sektora. Prosiłam o przesunięcie z 4 bo nie lubię, jak mnie wszyscy wyprzedzają. 6 jest optymalny, bo ci co mają wyrwać do przodu to wyrywają, i tyle ich widzieli, a ci, co mają odpaść, odpadają - i też tyle ich widzieli. Ani ja za bardzo nie wyprzedzam, ani mnie nie wyprzedzają.
Dojście do sektora wąskie, ciasne, ruch w obie strony, rowery zawadzają się kierownicami, pedałami... Kawałek idę po trawniku i ... właże w psią kupę. Podobno to na szczęście. Ludzie zawsze znajdą wyjaśnienie dla nawet takiego idiotyzmu jak wlezienie w psią kupę.
Przez chwilę próbuję się pozbyć tego z buta, na krawężniku, na trawie, ni cholery - odporne gówno. Trudno, pewnie się wyczyści jak parę razy będę musiała zejść z roweru w błoto albo piach. Przed startem jeszcze izotonik i baton.
Start. Na początek trochę asfaltu. Jeszcze pamiętam, że mam nie dawać czadu na razie, w końcu jadę nie 50 tylko 70 km, więc nie silę się zbytnio na wyprzedzanie. Potem strasznie pylista szutrówka.
Ale jak tylko wpadamy na ubitą leśną drogę, zapominam, że miałam nie gnać.
Jedzie mi się wprost świetnie, nogi same kręcą. Skupiam się na trasie. Nawet nie wiem czy wyprzedzam, po prostu płynę. Znalazłam dzisiaj FLOW :) Trochę błota, tu wybieram złą ścieżkę w ścisku i muszę zejść z roweru. Ale zaraz wsiadam i lecę dalej. Chyba mi ktoś cyka fotkę jak przedzieram się skrajem błota po łapiących za twarz gałęziach.
Pierwszy bufet niespodziewanie szybko. Mała kontrola - pół butelki. Dobra, łapię Powera i do kieszonki. Jak się okazało, przydał się, bo potem dłuuuugo nie było żadnego bufetu. Tak czy siak kolejne bufety olewam.
Trasa ładna, zróżnicowana. Błota niewiele, trochę piachów, mało górek. Górki, z wyjątkiem dwóch - do podjechania. Zjazdy - z wyjątkiem jednego - do zjechania. Zjeżdżam też z takiego straszliwego zjazdu, że aż muszę trzymać oczy wytrzeszczone, żeby ich nie zamknąć ze strachu. Daję sobie w myślach medal za ten zjazd - za odwagę.
Gdzieś po drodze widzę z boku trasy koszulkę Bikestats i wysoką sylwetkę. Trochę się dziwię, ale to chyba awaria. Krzyczę "Cześć!" i słyszę Damiana: "Brawo! Zasuwaj!". No to zasuwam.
Niewystarczająco, bo za chwilę Damian już siedzi mi na plecach i nabija się "Co to, spacerek?". Chwilę jedziemy razem. Jedzie Mega. Mega? Jak to Mega? Wyjaśnia, że kiepska kondycja a poza tym ma napęd spięty na ostre bo przerzutka zepsuta. No dobra... Dobra ściema nie jest zła :P Oczywiście, jadę za wolno więc zaraz mnie wyprzedza i słyszę z przodu tylko "Lewa! Lewa! Lewa!" i już Go nie widać.
Deszcz zaczyna kropić. Trochę mnie to martwi bo w błocie sobie nie radzę. Ale nie długo. Nie zdążyło zmoczyć ścieżek - zaraz się przejaśnia i wychodzi słońce. Las jest piękny i pachnący.
Pięknie, prawda?
Już niedługo rozjazd na Giga. Mam dużo czasu do zamknięcia rozjazdu więc się nie stresuję. Jak widzę tabliczkę, nie zastanawiam się, odbijam.
Przez chwilę nikogo przede mną, nikogo za mną. Jednak po paru kaemach mijam dwójkę, chyba Megowców. Dziewczyna krzyczy, że szkoda tak pędzić w taką piękną pogodę i trzeba popodziwiać las. Nie zwracam na nią uwagi, zasuwam dalej.
Szybka kontrola licznika – mam szansę na 3:30, jeśli utrzymam tempo.
Ktoś tam mnie przegania, pewnie jakiś zmarudziły Gigowiec. Potem ktoś mnie dogania i sapie mi na plecach. Oboje podchodzimy jakiś podjazd. Nogi już mam zmęczone i nie daję rady podjechać. Mój towarzysz narzeka na przeskakujący łańcuch. To dość leciwy rowerzysta, ale po podejściu wsiada na rower i szybko mi ucieka.
Stosowny limeryk (by limerykarnia.pl):
O starym bajkerze raz w Nowym Dworze
mówiły panny: "Stary i może!".
"Zwłaszcza w długim dystansie
jeździ, jakby był w transie,
i bardzo duży skok ma (w amorze)".
Za jakiś czas mam kolejnego rowerzystę na karku. Chcę go przepuścić, ale krzyczy „Jedź!”. Niestety, wymiękam na tym samym zjeździe, na którym wymiękłam na poprzedniej pętli. Ten za mną nie wymięka i ucieka mi. Spotykam go potem jeszcze raz – stoi z boku i krzyczy „Masz imbus?” Zatrzymuję się, bo mam. Mówi, że pogubił śruby, chyba od mostka, i kierownica mu odpada. Na szczęście ma jeszcze dwie śruby, musi je tylko dokręcić. No nieźle… Zostawiam mu klucz i jadę dalej.
Gdzieśtam po drodze mijam oznaczenia – do mety jeszcze 35, 25, potem 20 km. Póki co, zgadza się z licznikiem, chociaż wiem z doświadczenia, że dystanse na Mazovii są… nieco płynne.
Końcówka już bez przygód, choć jestem tak zmęczona, że się trochę wlokę. Druga pętla zdecydowanie wolniejsza, trochę mnie to martwi bo nie będzie 3:30, raczej bliżej 4:00 – jak pierwotnie sądziłam.
Gdy widzę oznaczenie 5 km do mety, na liczniku mam około 60 km. Hę? Zaraz potem 3 km, 2 km… Hę?
Końcówka ciężka, na ostatniej prostej wmordewind. Próbuję utrzymać 30 km/h. Ktoś mnie dopinguje.
Gdy wjeżdżam na metę po 3:28 licznik pokazuje 64,5 km. Znowu organizatorzy zjedli parę kilometrów.
Nikt mnie nie wita, bo Marek z Krzyśkiem pewnie zakładali 4h :(
Chwilę stoję i wyrzucam z siebie powietrze. Izotonika w paśniku zbrakło :( więc wypijam chyba z 6 kubeczków wody. Na metę dojeżdża biker, któremu pożyczyłam klucz, oddaje mi klucz, zamieniamy kilka słów.
Dzwonię do Marka, i zaraz Marek z Krzyśkiem się pojawiają. Krzysiek już dawno z Mega (02:29:15), przebrany, rower umyty.
Kręcimy się jeszcze chwilę. Marek z Krzyśkiem myją mi rower :D Oglądamy dekorację kobiet Giga, gadamy chwilę z Tomkiem (Mega 02:00:03) i zbieramy się.
Psia kupa, niestety, trzyma się dobrze.
Łapiemy jeszcze jedną, na oponie roweru, wracając do auta. Co za gówniany dzień :)
Miejsce Giga K Open: 6/8 , Kat: 3/3. Ale – przyjechałam tylko pół godziny po najlepszej! :) :)
Czas: 03:28:41
I awans do 3 sektora :D
kadencja 79/115
KOW: 8
obciążenie: 8 x 148 = 1184
Tak naprawdę to już była zdecydowana, żeby jechać, zgodnie z tym co wykładali na Teorii Podejmowania Decyzji na studiach, jest to tzw. decyzja a'priori. To znaczy, z góry się na coś nastawiam i wyszukuję preteksty żeby odrzucać wszystkie alternatywy.
W drodze na start spotykamy Tomka. Jest tak skupiony na rowerze, że nas nie zauważa, dopiero jak krzyczymy do niego. Przy TOIach stoi Olaf. Marek wdaje się z nim w pogawędkę, a ja MUSZĘ do kibelka :) Jak wychodzę to Olafa już nie ma.
Start z 6 sektora. Prosiłam o przesunięcie z 4 bo nie lubię, jak mnie wszyscy wyprzedzają. 6 jest optymalny, bo ci co mają wyrwać do przodu to wyrywają, i tyle ich widzieli, a ci, co mają odpaść, odpadają - i też tyle ich widzieli. Ani ja za bardzo nie wyprzedzam, ani mnie nie wyprzedzają.
Dojście do sektora wąskie, ciasne, ruch w obie strony, rowery zawadzają się kierownicami, pedałami... Kawałek idę po trawniku i ... właże w psią kupę. Podobno to na szczęście. Ludzie zawsze znajdą wyjaśnienie dla nawet takiego idiotyzmu jak wlezienie w psią kupę.
Przez chwilę próbuję się pozbyć tego z buta, na krawężniku, na trawie, ni cholery - odporne gówno. Trudno, pewnie się wyczyści jak parę razy będę musiała zejść z roweru w błoto albo piach. Przed startem jeszcze izotonik i baton.
Start. Na początek trochę asfaltu. Jeszcze pamiętam, że mam nie dawać czadu na razie, w końcu jadę nie 50 tylko 70 km, więc nie silę się zbytnio na wyprzedzanie. Potem strasznie pylista szutrówka.
Ale jak tylko wpadamy na ubitą leśną drogę, zapominam, że miałam nie gnać.
Jedzie mi się wprost świetnie, nogi same kręcą. Skupiam się na trasie. Nawet nie wiem czy wyprzedzam, po prostu płynę. Znalazłam dzisiaj FLOW :) Trochę błota, tu wybieram złą ścieżkę w ścisku i muszę zejść z roweru. Ale zaraz wsiadam i lecę dalej. Chyba mi ktoś cyka fotkę jak przedzieram się skrajem błota po łapiących za twarz gałęziach.
Pierwszy bufet niespodziewanie szybko. Mała kontrola - pół butelki. Dobra, łapię Powera i do kieszonki. Jak się okazało, przydał się, bo potem dłuuuugo nie było żadnego bufetu. Tak czy siak kolejne bufety olewam.
Trasa ładna, zróżnicowana. Błota niewiele, trochę piachów, mało górek. Górki, z wyjątkiem dwóch - do podjechania. Zjazdy - z wyjątkiem jednego - do zjechania. Zjeżdżam też z takiego straszliwego zjazdu, że aż muszę trzymać oczy wytrzeszczone, żeby ich nie zamknąć ze strachu. Daję sobie w myślach medal za ten zjazd - za odwagę.
Gdzieś po drodze widzę z boku trasy koszulkę Bikestats i wysoką sylwetkę. Trochę się dziwię, ale to chyba awaria. Krzyczę "Cześć!" i słyszę Damiana: "Brawo! Zasuwaj!". No to zasuwam.
Niewystarczająco, bo za chwilę Damian już siedzi mi na plecach i nabija się "Co to, spacerek?". Chwilę jedziemy razem. Jedzie Mega. Mega? Jak to Mega? Wyjaśnia, że kiepska kondycja a poza tym ma napęd spięty na ostre bo przerzutka zepsuta. No dobra... Dobra ściema nie jest zła :P Oczywiście, jadę za wolno więc zaraz mnie wyprzedza i słyszę z przodu tylko "Lewa! Lewa! Lewa!" i już Go nie widać.
Deszcz zaczyna kropić. Trochę mnie to martwi bo w błocie sobie nie radzę. Ale nie długo. Nie zdążyło zmoczyć ścieżek - zaraz się przejaśnia i wychodzi słońce. Las jest piękny i pachnący.
Pięknie, prawda?
Już niedługo rozjazd na Giga. Mam dużo czasu do zamknięcia rozjazdu więc się nie stresuję. Jak widzę tabliczkę, nie zastanawiam się, odbijam.
Przez chwilę nikogo przede mną, nikogo za mną. Jednak po paru kaemach mijam dwójkę, chyba Megowców. Dziewczyna krzyczy, że szkoda tak pędzić w taką piękną pogodę i trzeba popodziwiać las. Nie zwracam na nią uwagi, zasuwam dalej.
Szybka kontrola licznika – mam szansę na 3:30, jeśli utrzymam tempo.
Ktoś tam mnie przegania, pewnie jakiś zmarudziły Gigowiec. Potem ktoś mnie dogania i sapie mi na plecach. Oboje podchodzimy jakiś podjazd. Nogi już mam zmęczone i nie daję rady podjechać. Mój towarzysz narzeka na przeskakujący łańcuch. To dość leciwy rowerzysta, ale po podejściu wsiada na rower i szybko mi ucieka.
Stosowny limeryk (by limerykarnia.pl):
O starym bajkerze raz w Nowym Dworze
mówiły panny: "Stary i może!".
"Zwłaszcza w długim dystansie
jeździ, jakby był w transie,
i bardzo duży skok ma (w amorze)".
Za jakiś czas mam kolejnego rowerzystę na karku. Chcę go przepuścić, ale krzyczy „Jedź!”. Niestety, wymiękam na tym samym zjeździe, na którym wymiękłam na poprzedniej pętli. Ten za mną nie wymięka i ucieka mi. Spotykam go potem jeszcze raz – stoi z boku i krzyczy „Masz imbus?” Zatrzymuję się, bo mam. Mówi, że pogubił śruby, chyba od mostka, i kierownica mu odpada. Na szczęście ma jeszcze dwie śruby, musi je tylko dokręcić. No nieźle… Zostawiam mu klucz i jadę dalej.
Gdzieśtam po drodze mijam oznaczenia – do mety jeszcze 35, 25, potem 20 km. Póki co, zgadza się z licznikiem, chociaż wiem z doświadczenia, że dystanse na Mazovii są… nieco płynne.
Końcówka już bez przygód, choć jestem tak zmęczona, że się trochę wlokę. Druga pętla zdecydowanie wolniejsza, trochę mnie to martwi bo nie będzie 3:30, raczej bliżej 4:00 – jak pierwotnie sądziłam.
Gdy widzę oznaczenie 5 km do mety, na liczniku mam około 60 km. Hę? Zaraz potem 3 km, 2 km… Hę?
Końcówka ciężka, na ostatniej prostej wmordewind. Próbuję utrzymać 30 km/h. Ktoś mnie dopinguje.
Gdy wjeżdżam na metę po 3:28 licznik pokazuje 64,5 km. Znowu organizatorzy zjedli parę kilometrów.
Nikt mnie nie wita, bo Marek z Krzyśkiem pewnie zakładali 4h :(
Chwilę stoję i wyrzucam z siebie powietrze. Izotonika w paśniku zbrakło :( więc wypijam chyba z 6 kubeczków wody. Na metę dojeżdża biker, któremu pożyczyłam klucz, oddaje mi klucz, zamieniamy kilka słów.
Dzwonię do Marka, i zaraz Marek z Krzyśkiem się pojawiają. Krzysiek już dawno z Mega (02:29:15), przebrany, rower umyty.
Kręcimy się jeszcze chwilę. Marek z Krzyśkiem myją mi rower :D Oglądamy dekorację kobiet Giga, gadamy chwilę z Tomkiem (Mega 02:00:03) i zbieramy się.
Psia kupa, niestety, trzyma się dobrze.
Łapiemy jeszcze jedną, na oponie roweru, wracając do auta. Co za gówniany dzień :)
Miejsce Giga K Open: 6/8 , Kat: 3/3. Ale – przyjechałam tylko pół godziny po najlepszej! :) :)
Czas: 03:28:41
I awans do 3 sektora :D
kadencja 79/115
KOW: 8
obciążenie: 8 x 148 = 1184
Mazovia MTB Pułtusk
Niedziela, 5 września 2010 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami, >50 km
Km: | 55.00 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:53 | km/h: | 19.08 |
Pr. maks.: | 40.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 174174 (100%) | HRavg | 164( 94%) |
Kalorie: | 2852kcal | Podjazdy: | 215m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przyznam się, że obawiałam się tego startu. Po nieudanym maratonie w Otwocku i kolejnym nieudanym w Piasecznie oraz późniejszej wywrotce na zjeździe z Prehyby (która, jak się okazało, nie była taka niegroźna jak mi się wydawało - kolano mnie boli do tej pory), miałam strasznego pietra. Obawiałam się błota, wywrotki, tłoku i w ogóle wszystkiego. Do tego stopnia, że stojąc w sektorze miałam tętno 120... zwykle jest koło 100 :)
Na szczęście obawiałam się całkowicie niepotrzebnie. Trasa była łatwa, nawet jak na moje skromne umiejętności techniczne.
Start na rynku w Pułtusku. Trochę kostki, ale niedużo. Trzeba uważać na szkła bo jest ich na rynku sporo. Dalej spory kawał asfaltu - tu można się rozpędzić i wyprzedzić maruderów z mojego sektora (9), a może nawet kilku maruderów z sektora wyżej ;) Daleki sektor daje tę satysfakcję, że raczej wyprzedzam niż jestem wyprzedzana. Zresztą na asfalcie i szutrach "I am the King", co daje się zauważyć - wyprzedzam wszystkich w zasięgu wzroku ;)
Gorzej z jazdą terenową...
Po odcinku racingowym nagła zmiana terenu i pierwsze górki. Oczywiście robi się zator bo sporo osób wprowadza rowery na piechotę. Jestem zmuszona także zsiąść i wprowadzać bo jest korek. Ze trzy razy musiałam na tym odcinku zejść z roweru, choć nie tylko ze względu na korek ale też ze względu na brak techniki :) Górki są częściowo mocno piaszczyste i moje łydki nie starczają na ich przejechanie.
Dalej już prosta, łatwa droga - szutry, ścieżki. Fajnie ubite.
Momentami jest trochę piaszczyście. Zapomniałam oczywiście spuścić trochę powietrza z kół przed startem (są nabite na maksa). Tylna opona trochę tańczy, ale odkrywam, że jak ją nieco dociążę to jest lepiej. W każdym razie nie zatrzymuję się na żadnym piachu, który jest na płaskim - mam z tego satysfakcję.
Kolejną satysfakcję mam z faktu, że olewam kolejkę czekającą na przejście błotną kładką po strumyku, który jest niedługo potem. Zyskuję dzięki temu co najmniej 6 miejsc - przejeżdżam środkiem, ufając ocenie organizatora, że głębokość około 20 cm (na szczęście okazało się to prawdą). Chociaż ledwo unikam podczas tego manewru plastikowej butelki wystającej z dna i wywrotki ;)
Błoto na trasie jest w niewielu miejscach i całkowicie przejezdne. Przez "groble" na kałużach oraz przez dwie kałuże środkiem przemykam nawet nie zwalniając :) Droga jest piękna widokowo. Między innymi lecimy po rozlewiskach Narwi (o dziwo, tutaj jest całkiem sucho a nawet piaszczyście).
Gdzieś po drodze wypadek. Na zakręcie leży dziewczyna z rozwalonym krwawiącym udem. Zatrzymuje się, ale ona macha ręką i mówi, że pomoc już wezwana. Więc jadę dalej. Potem, gdzieś dalej jeszcze natykam się na karetkę, zbierają kogoś. Zwalniam trochę, ale lecę dalej.
Pierwszy bufet olewam bo organizatorzy usytuowali go przy największej łasze piachu, jaką tylko udało im się znaleźć. Gdybym postanowiła się tam zatrzymać, to już bym nie ruszyła i musiałabym przejść ten odcinek na piechotę. Dlatego przejeżdżam trochę bokiem pod bufetowym namiotem ;) i lecę dalej.
Wyprzedzam dużo ludzi ale na 35 kilometrze łapie mnie kryzys. Nogi nie chcą kręcić a w łydki łapią mnie skurcze. Teraz inni mają okazję mnie minąć. Na szczęście kolejny bufet niedaleko. Łapczywie piję prawię całą butlę Powerade. Po kolejnych 5 km kryzys mija i dostaję nowy zastrzyk sił. Do kolejnego odcinka górek (tego samego co był na początku) zasuwam aż miło. Ścigam się z jakąś dziewczyną z napisem "Posnet" na pupie ;) (niestety, nie udało mi się dostrzec numeru). Najpierw ona mnie wyprzedza, potem ja ją. Obie zsiadamy na piaszczystym podjeździe i zamieniamy parę słów - ona z piątego sektora, ale miała awarię roweru i straciła 15 minut. Niestety, jest szybsza na podejściu i zjeździe i ucieka mi po tej górce. Już jej nie doganiam. Być może była to Hania, bo w Open jest o miejsce przede mną na mecie (2:51:50)
Dalej znowu trudności mi sprawiają piaszczyste podjazdy. Jest ich na szczęście niedużo więc po ich przejechaniu rozpędzam się i prawie cały czas zasuwam 30-stką aż do mety. Na wale nad Narwią wyprzedzam ze trzech chłopaków. Komuś krzyczę "fajny masz numer!" (3666). Śmieje się i zaczyna mnie gonić. Siedzi mi na kole aż do mety. Krzyczy do mnie jeszcze "ale się fajnie załapałem!". Tuż przed metą jakiś kibic nadaje do mnie "Dawaj, jeszcze tylko 200 metrów!" Dostaję mentalnego kopa i trochę chyba gubię "ogon". Na metę "ogon" wjeżdża chwilę po mnie i dziękuje mi, że go pociągnęłam (ale czas i tak miał o 10 sekund lepszy), podajemy sobie ręce.
Za metą czeka na mnie już mój Marek, i kilku startujących znajomych: Tomek, który jak zwykle jest niezły (2:35:28), Krzysiek, który przebił się do kolejnego sektora, tj. 6 a przy okazji wyszedł na prowadzenie w ratingu w naszym małym teamie (2:41:16), Olaf (2:50:42) i jeszcze żona kolegi Benka z synem (jechali razem Hobby). Czekamy dość długo na drugiego Krzyśka (3:36:15), który debiutował dzisiaj.
W międzyczasie gdzieś mi przez chwilkę miga Damian wracający z Giga (3:34:06 - to niesamowite, że prawie dwa razy dłuższy dystans jedzie w czasie zbliżonym do mojego na Mega). Przejeżdża kawałek obok mnie, po czym zawraca. Krzyczę mu "Cześć Damian". Chyba mnie z początku nie poznał :) Liczy na 1 sektor. Zamieniamy dwa słowa ale ucieka do znajomych.
Kręcimy się potem jeszcze chwilę po rynku. Ciasto, izotonik, pomarańcze :)
Czuję się bardzo dobrze. Zadowolona, że wyszło poniżej 3h.
Czas: 2:52:36
Open: 28/36
Kat: 10/14
Miejsca co prawda nie za dobre, ale czasowo fajnie. Była łatwa trasa więc wszystkie laski szybko jechały.
Aha, no i awans z 9 sektora do 4 (!)
Kadencja: 80/113
Na szczęście obawiałam się całkowicie niepotrzebnie. Trasa była łatwa, nawet jak na moje skromne umiejętności techniczne.
Start na rynku w Pułtusku. Trochę kostki, ale niedużo. Trzeba uważać na szkła bo jest ich na rynku sporo. Dalej spory kawał asfaltu - tu można się rozpędzić i wyprzedzić maruderów z mojego sektora (9), a może nawet kilku maruderów z sektora wyżej ;) Daleki sektor daje tę satysfakcję, że raczej wyprzedzam niż jestem wyprzedzana. Zresztą na asfalcie i szutrach "I am the King", co daje się zauważyć - wyprzedzam wszystkich w zasięgu wzroku ;)
Gorzej z jazdą terenową...
Po odcinku racingowym nagła zmiana terenu i pierwsze górki. Oczywiście robi się zator bo sporo osób wprowadza rowery na piechotę. Jestem zmuszona także zsiąść i wprowadzać bo jest korek. Ze trzy razy musiałam na tym odcinku zejść z roweru, choć nie tylko ze względu na korek ale też ze względu na brak techniki :) Górki są częściowo mocno piaszczyste i moje łydki nie starczają na ich przejechanie.
Dalej już prosta, łatwa droga - szutry, ścieżki. Fajnie ubite.
Momentami jest trochę piaszczyście. Zapomniałam oczywiście spuścić trochę powietrza z kół przed startem (są nabite na maksa). Tylna opona trochę tańczy, ale odkrywam, że jak ją nieco dociążę to jest lepiej. W każdym razie nie zatrzymuję się na żadnym piachu, który jest na płaskim - mam z tego satysfakcję.
Kolejną satysfakcję mam z faktu, że olewam kolejkę czekającą na przejście błotną kładką po strumyku, który jest niedługo potem. Zyskuję dzięki temu co najmniej 6 miejsc - przejeżdżam środkiem, ufając ocenie organizatora, że głębokość około 20 cm (na szczęście okazało się to prawdą). Chociaż ledwo unikam podczas tego manewru plastikowej butelki wystającej z dna i wywrotki ;)
Błoto na trasie jest w niewielu miejscach i całkowicie przejezdne. Przez "groble" na kałużach oraz przez dwie kałuże środkiem przemykam nawet nie zwalniając :) Droga jest piękna widokowo. Między innymi lecimy po rozlewiskach Narwi (o dziwo, tutaj jest całkiem sucho a nawet piaszczyście).
Gdzieś po drodze wypadek. Na zakręcie leży dziewczyna z rozwalonym krwawiącym udem. Zatrzymuje się, ale ona macha ręką i mówi, że pomoc już wezwana. Więc jadę dalej. Potem, gdzieś dalej jeszcze natykam się na karetkę, zbierają kogoś. Zwalniam trochę, ale lecę dalej.
Pierwszy bufet olewam bo organizatorzy usytuowali go przy największej łasze piachu, jaką tylko udało im się znaleźć. Gdybym postanowiła się tam zatrzymać, to już bym nie ruszyła i musiałabym przejść ten odcinek na piechotę. Dlatego przejeżdżam trochę bokiem pod bufetowym namiotem ;) i lecę dalej.
Wyprzedzam dużo ludzi ale na 35 kilometrze łapie mnie kryzys. Nogi nie chcą kręcić a w łydki łapią mnie skurcze. Teraz inni mają okazję mnie minąć. Na szczęście kolejny bufet niedaleko. Łapczywie piję prawię całą butlę Powerade. Po kolejnych 5 km kryzys mija i dostaję nowy zastrzyk sił. Do kolejnego odcinka górek (tego samego co był na początku) zasuwam aż miło. Ścigam się z jakąś dziewczyną z napisem "Posnet" na pupie ;) (niestety, nie udało mi się dostrzec numeru). Najpierw ona mnie wyprzedza, potem ja ją. Obie zsiadamy na piaszczystym podjeździe i zamieniamy parę słów - ona z piątego sektora, ale miała awarię roweru i straciła 15 minut. Niestety, jest szybsza na podejściu i zjeździe i ucieka mi po tej górce. Już jej nie doganiam. Być może była to Hania, bo w Open jest o miejsce przede mną na mecie (2:51:50)
Dalej znowu trudności mi sprawiają piaszczyste podjazdy. Jest ich na szczęście niedużo więc po ich przejechaniu rozpędzam się i prawie cały czas zasuwam 30-stką aż do mety. Na wale nad Narwią wyprzedzam ze trzech chłopaków. Komuś krzyczę "fajny masz numer!" (3666). Śmieje się i zaczyna mnie gonić. Siedzi mi na kole aż do mety. Krzyczy do mnie jeszcze "ale się fajnie załapałem!". Tuż przed metą jakiś kibic nadaje do mnie "Dawaj, jeszcze tylko 200 metrów!" Dostaję mentalnego kopa i trochę chyba gubię "ogon". Na metę "ogon" wjeżdża chwilę po mnie i dziękuje mi, że go pociągnęłam (ale czas i tak miał o 10 sekund lepszy), podajemy sobie ręce.
Za metą czeka na mnie już mój Marek, i kilku startujących znajomych: Tomek, który jak zwykle jest niezły (2:35:28), Krzysiek, który przebił się do kolejnego sektora, tj. 6 a przy okazji wyszedł na prowadzenie w ratingu w naszym małym teamie (2:41:16), Olaf (2:50:42) i jeszcze żona kolegi Benka z synem (jechali razem Hobby). Czekamy dość długo na drugiego Krzyśka (3:36:15), który debiutował dzisiaj.
W międzyczasie gdzieś mi przez chwilkę miga Damian wracający z Giga (3:34:06 - to niesamowite, że prawie dwa razy dłuższy dystans jedzie w czasie zbliżonym do mojego na Mega). Przejeżdża kawałek obok mnie, po czym zawraca. Krzyczę mu "Cześć Damian". Chyba mnie z początku nie poznał :) Liczy na 1 sektor. Zamieniamy dwa słowa ale ucieka do znajomych.
Kręcimy się potem jeszcze chwilę po rynku. Ciasto, izotonik, pomarańcze :)
Czuję się bardzo dobrze. Zadowolona, że wyszło poniżej 3h.
Czas: 2:52:36
Open: 28/36
Kat: 10/14
Miejsca co prawda nie za dobre, ale czasowo fajnie. Była łatwa trasa więc wszystkie laski szybko jechały.
Aha, no i awans z 9 sektora do 4 (!)
Kadencja: 80/113
Mazovia MTB Piaseczno
Niedziela, 23 maja 2010 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami, >50 km
Km: | 63.00 | Km teren: | 63.00 | Czas: | 04:19 | km/h: | 14.59 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
jedno słowo... MASAKRA
Kolega Tomek postraszył mnie na początku że ojojoj strasznie, błoto wszędzie, kałuże i bajorka. Faktycznie, przez pierwsze 20 km było trochę błota ale niegroźne, w większości przejezdne. Pierwsze 20 km zajęło mi około godzinę, więc zapowiadał się niezły czas. Zadowolona, wysłałam mojemu Markowi smsa, że "nie jest tak źle" :)
W "złą godzinę". Bo od około 25 kilometra się zaczęło... bajora, bagna, bajora bagna. Po ośki.
Na początku próbowałam obchodzić jakoś te bajora bokiem, ale w pewnym momencie natrafiłam na takie, gdzie po prostu nie było gdzie przejść bokiem. No to sru, środkiem... I doszłam do wniosku, że już lepiej środkiem bo przynajmniej woda trochę chłodzi zmęczone nogi :) Jak na moje oko to z 10 km (w sumie) z całej trasy to były takie właśnie bajora, kompletnie nie do przebycia dla mnie suchą nogą. Z piętnaście km to były w miarę przejezdne błota (przejezdne z prędkością około 10 km/h i kierownica uciekała na wszystkie strony). Pozostałą część stanowiły leśne ubite drogi/zabłocone szutry i trochę asfaltu. Ten asfalt to chyba dali w celu wytrząśnięcia sobie błota z bieżnika na twarz :) I tak właściwie do samej mety... Nawet ci z Fit mieli okropnie...
Drugi "paśnik" był trochę za daleko. Picie mi się skończyło gdzieś z 20 km od pierwszego bufetu i od pewnego momentu myślałam tylko o tym, żeby się czegoś napić. Na drugim bufecie wytrąbiłam butelkę wody i dwa kubeczki izotonika. Dobiła mnie kompletnie dziewczynka, która spytała mnie tam "czy to już wszyscy z sześćdziesiątki?". Ja na to, że nie, chyba nie wszyscy... mam nadzieję, że nie wszyscy :) (jak się okazało w wynikach, to chyba jednak byli już wszyscy...)
Pod koniec trochę sił dodał mi Damian, który wyprzedził mnie jadąc Giga i spytał złośliwie, czy nie trzeba mnie popchnąć :)
Dojechałam na metę w takim stanie, że Marek z Tomkiem się przerazili moim wyglądem (nie mam na myśli błota). Nawet nie miałam siły jeść tego pysznego ciasta, które zawsze jest na koniec.
Ogólnie rzecz biorąc to organizatorzy trochę przesadzili z błotem. Wiedząc, że była burza w nocy, powinni skrócić trasę. Do 45 km byłoby w miarę w porządku. Ale 62 km w takiej potwornej masakrze błotnej dla mnie było po prostu kompletnie wypluwające. Po czterech godzinach nienawidziłam roweru i miałam ochotę pieprznąć nim w krzaki i usiąść w tym błocie i zostać zjedzona przez komary. Nie zrobiłam tego tylko z tego powodu, że to nie wina roweru a poza tym kto by potem stamtąd zebrał moje zwłoki ;)
Wyniki naprawdę niezachęcające, zwłaszcza po kompletnie nieudanym starcie w Otwocku (awaria): 37/39 open, 14/15 kat. Ale jakimś cudem przesunęłam się o sektor do góry...
Natomiast bardzo jestem zadowolona z pracy rowerka. Nic się nie zepsuło, wszystko działało na tip-top, przerzutki, hamulce, naprawdę super - mimo oblepiającego wszystko błocka. Trochę miałam trudności z wpinaniem się w spd po co bardziej błotnych odcinkach ale kilkukrotne kopnięcie w pedał troche pomaga ;)
Kolega Tomek postraszył mnie na początku że ojojoj strasznie, błoto wszędzie, kałuże i bajorka. Faktycznie, przez pierwsze 20 km było trochę błota ale niegroźne, w większości przejezdne. Pierwsze 20 km zajęło mi około godzinę, więc zapowiadał się niezły czas. Zadowolona, wysłałam mojemu Markowi smsa, że "nie jest tak źle" :)
W "złą godzinę". Bo od około 25 kilometra się zaczęło... bajora, bagna, bajora bagna. Po ośki.
Na początku próbowałam obchodzić jakoś te bajora bokiem, ale w pewnym momencie natrafiłam na takie, gdzie po prostu nie było gdzie przejść bokiem. No to sru, środkiem... I doszłam do wniosku, że już lepiej środkiem bo przynajmniej woda trochę chłodzi zmęczone nogi :) Jak na moje oko to z 10 km (w sumie) z całej trasy to były takie właśnie bajora, kompletnie nie do przebycia dla mnie suchą nogą. Z piętnaście km to były w miarę przejezdne błota (przejezdne z prędkością około 10 km/h i kierownica uciekała na wszystkie strony). Pozostałą część stanowiły leśne ubite drogi/zabłocone szutry i trochę asfaltu. Ten asfalt to chyba dali w celu wytrząśnięcia sobie błota z bieżnika na twarz :) I tak właściwie do samej mety... Nawet ci z Fit mieli okropnie...
Drugi "paśnik" był trochę za daleko. Picie mi się skończyło gdzieś z 20 km od pierwszego bufetu i od pewnego momentu myślałam tylko o tym, żeby się czegoś napić. Na drugim bufecie wytrąbiłam butelkę wody i dwa kubeczki izotonika. Dobiła mnie kompletnie dziewczynka, która spytała mnie tam "czy to już wszyscy z sześćdziesiątki?". Ja na to, że nie, chyba nie wszyscy... mam nadzieję, że nie wszyscy :) (jak się okazało w wynikach, to chyba jednak byli już wszyscy...)
Pod koniec trochę sił dodał mi Damian, który wyprzedził mnie jadąc Giga i spytał złośliwie, czy nie trzeba mnie popchnąć :)
Dojechałam na metę w takim stanie, że Marek z Tomkiem się przerazili moim wyglądem (nie mam na myśli błota). Nawet nie miałam siły jeść tego pysznego ciasta, które zawsze jest na koniec.
Ogólnie rzecz biorąc to organizatorzy trochę przesadzili z błotem. Wiedząc, że była burza w nocy, powinni skrócić trasę. Do 45 km byłoby w miarę w porządku. Ale 62 km w takiej potwornej masakrze błotnej dla mnie było po prostu kompletnie wypluwające. Po czterech godzinach nienawidziłam roweru i miałam ochotę pieprznąć nim w krzaki i usiąść w tym błocie i zostać zjedzona przez komary. Nie zrobiłam tego tylko z tego powodu, że to nie wina roweru a poza tym kto by potem stamtąd zebrał moje zwłoki ;)
Wyniki naprawdę niezachęcające, zwłaszcza po kompletnie nieudanym starcie w Otwocku (awaria): 37/39 open, 14/15 kat. Ale jakimś cudem przesunęłam się o sektor do góry...
Natomiast bardzo jestem zadowolona z pracy rowerka. Nic się nie zepsuło, wszystko działało na tip-top, przerzutki, hamulce, naprawdę super - mimo oblepiającego wszystko błocka. Trochę miałam trudności z wpinaniem się w spd po co bardziej błotnych odcinkach ale kilkukrotne kopnięcie w pedał troche pomaga ;)
Mazovia MTB Otwock
Niedziela, 9 maja 2010 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 42.35 | Km teren: | 42.35 | Czas: | 03:04 | km/h: | 13.81 |
Pr. maks.: | 39.34 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
kicha na całego. na 20tym kilometrze zgubiłam śruby od bloku SPD i w związku z tym musiałam jechać bez lewego bloku resztę trasy. gdyby nie to, byłabym ze 40 minut wcześniej na mecie :(
a tak: open 50/58, w swojej kat. wiekowej 19/26
ale w sumie to pierwszy raz w SPD na zawodach i całkiem fajnie i dość pewnie mi się jechało (aż do odpadnięcia bloku)
a tak wyglądam na finiszu:
a tak: open 50/58, w swojej kat. wiekowej 19/26
ale w sumie to pierwszy raz w SPD na zawodach i całkiem fajnie i dość pewnie mi się jechało (aż do odpadnięcia bloku)
a tak wyglądam na finiszu:
Mazovia MTB Marathon Jabłonna
Niedziela, 4 października 2009 Kategoria wyścigi
Km: | 41.19 | Km teren: | 35.00 | Czas: | 02:15 | km/h: | 18.31 |
Pr. maks.: | 33.55 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
źle źle źle
niezadowolona :P
trasa łatwiejsza niż w Józefowie ale mocno piaszczysta. dużo singletracków, mało wyprzedzania
licznik kadencji mi siadł w trakcie (czujnik się przesunął), nie wiem nawet kiedy - z tego co działał wyszło 73
miejsce 41/68 w Open, 9/18 w mojej kategorii. bida z nyndzom
niezadowolona :P
trasa łatwiejsza niż w Józefowie ale mocno piaszczysta. dużo singletracków, mało wyprzedzania
licznik kadencji mi siadł w trakcie (czujnik się przesunął), nie wiem nawet kiedy - z tego co działał wyszło 73
miejsce 41/68 w Open, 9/18 w mojej kategorii. bida z nyndzom
Mazovia MTB Marathon Józefów
Niedziela, 6 września 2009 Kategoria wyścigi
Km: | 42.58 | Km teren: | 40.00 | Czas: | 02:28 | km/h: | 17.26 |
Pr. maks.: | 37.51 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
wyniki z licznika
oficjalnie ponoć było 44 km a czas miałam 2:32:12 co jest możliwe, bo robiłam przystanki i wywrotki ;)
średnia kadencja 67
fajna trasa dopasowana do moich umiejętności - nie za prosta, ale też nie strasznie trudna. leśne ścieżki, momentami slalom między drzewami, trochę singletracków, sporo dłuższych podjazdów i zjazdów usianych korzeniami. atrakcje w postaci łach piachu, mało błota :)
edit: 21/64 Open, 9/20 K3
oficjalnie ponoć było 44 km a czas miałam 2:32:12 co jest możliwe, bo robiłam przystanki i wywrotki ;)
średnia kadencja 67
fajna trasa dopasowana do moich umiejętności - nie za prosta, ale też nie strasznie trudna. leśne ścieżki, momentami slalom między drzewami, trochę singletracków, sporo dłuższych podjazdów i zjazdów usianych korzeniami. atrakcje w postaci łach piachu, mało błota :)
edit: 21/64 Open, 9/20 K3
Mazovia XC Marathon Modlin
Niedziela, 30 sierpnia 2009 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 16.52 | Km teren: | 16.52 | Czas: | 01:07 | km/h: | 14.79 |
Pr. maks.: | 35.85 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
średnia kadencja 66
jak się okazuje, nie umiem jeździć po terenie ;)
fajna, interwałowa, techniczna trasa, brak umiejętności technicznych z mojej strony nie pozwolił na lepszy wynik. może kiedyś go poprawię ;)
jeszcze nie ma wyników na stronie Mazovii więc nie wiem, która byłam wśród K ale moje Kochanie mówi, że 7 :)
edit: faktycznie byłam 7 na 15 bab podliczonych w końcowej klasyfikacji
jak się okazuje, nie umiem jeździć po terenie ;)
fajna, interwałowa, techniczna trasa, brak umiejętności technicznych z mojej strony nie pozwolił na lepszy wynik. może kiedyś go poprawię ;)
jeszcze nie ma wyników na stronie Mazovii więc nie wiem, która byłam wśród K ale moje Kochanie mówi, że 7 :)
edit: faktycznie byłam 7 na 15 bab podliczonych w końcowej klasyfikacji
Mazovia MTB Marathon Otwock
Niedziela, 19 kwietnia 2009 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 48.00 | Km teren: | 46.00 | Czas: | 02:45 | km/h: | 17.45 |
Pr. maks.: | 33.38 | Temperatura: | 10.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Giant Rincon (sprzedany) | Aktywność: Jazda na rowerze |
jeszcze nie ma wyników na stronie, a nie chciało mi się dopychać do tablicy z wynikami na miejscu... więc czas z licznika spisany a nie z czipa :) nie wiem też, która byłam...
średnia kadencja 69
średnia kadencja 69