kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

ze zdjęciami

Dystans całkowity:11430.57 km (w terenie 2034.63 km; 17.80%)
Czas w ruchu:707:49
Średnia prędkość:17.31 km/h
Maksymalna prędkość:60.40 km/h
Suma podjazdów:7583 m
Maks. tętno maksymalne:181 (100 %)
Maks. tętno średnie:166 (94 %)
Suma kalorii:37753 kcal
Liczba aktywności:335
Średnio na aktywność:36.29 km i 2h 06m
Więcej statystyk

MTB Cross Maraton Daleszyce

Niedziela, 23 kwietnia 2017 Kategoria ze zdjęciami, wyścigi
Km: 40.11 Km teren: 0.00 Czas: 03:48 km/h: 10.56
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Pogoda kwietniowa w tym roku fatalna. Poza jednym ciepłym weekendem (tym z Chęcinami), jest cały czas mega zimno, popadują różne badziewia, włącznie ze śniegiem. W Tatrach świetne warunki narciarskie, w Świętokrzyskich - chyba śnieg czasem jest, a czasem nie ma, na pewno zaś jest zimno i pada deszcz. Prognozy na niedzielę były nieciekawe i baaaardzo mocno się zastanawiałam, czy w ogóle podejmować daleszycką rękawicę w tym roku. Byłam nastawiona raczej na "nie" ale w sobotę wyszłam na lekką pokrętkę, aby zmarznąć, zostać polaną deszczem i się utwierdzić w tej decyzji. Niestety (a może stety?) okazało się, że w sumie było dość przyjemnie więc zdecydowałam się jednak jechać do Daleszyc ;)

fot. MTB Cross Maraton


W Daleszycach frekwencja nieduża, co widać po dostępności miejsc parkingowych w okolicach rynku. Pogoda odstraszyła potencjalnych chętnych, w tym Pawła, który miał ewentualnie zabrać się ze mną. W efekcie tylko ja bronię dziś honoru Cyklona ;) 
Po drodze popaduje ale w Daleszycach świeci słońce. Gdy zawieje, zwłaszcza w cieniu, jest baaardzo chłodno ale na słonku robi się za ciepło. I mam dylemat ubraniowy, jak zwykle, ale postanawiam jednak startować zgodnie z pierwotnym planem ciuchowym czyli zimowo ale bez dodatkowej warstwy.

Robię sobie rozgrzewkę i ustawiam się w sektorze tuż przed startem. W sektorze może ze 20 osób. Pani Mirka pyta mnie o nastawienie więc odpowiadam, że jest dobre i liczę na niezbyt dużo błota. Pani Mirka mówi, że nie jest go dużo.
...
Jeśli to według niej nie było dużo błota, to nie chcę wiedzieć, ile go jest, gdy jest go dużo ;)

Trasa, ze względu na warunki, chyba nieco pozmieniana w stosunku do poprzednich edycji. Mam wrażenie, że kilku "soczystych" kawałków zabrakło... ale nie wykluczam, że były, tylko przykryte ślapowatym błotem ;)
Na początku spory kawał po asfalcie, chyba z 5 km, a potem... błoto. Błoto błoto i jeszcze błoto. A, no i jeszcze trochę błota ;) A, i po drodze Zamczysko. A potem jeszcze trochę błota ;)

fot. MTB Cross Maraton


No dobra, żartuję sobie trochę, ale błota na trasie jest naprawdę dużo. Nie wiem, czy nawet nie więcej niż w błotno-burzowym sezonie 2014. Wtedy bardzo dużo szłam z rowerem, dziś też. I to nawet nie chodzi o trudność techniczną w jeździe po błocie, bo z tym sobie radzę. Tylko takie mielenie jest mega męczące - zarówno fizycznie jak i psychicznie. Są takie fragmenty, że jest głębokie błoto, potem fragment przejezdny, tak z 200m, potem znów błoto... i tak w kółko - w pewnym momencie dochodzę do wniosku, że w ogóle nie opłaca się po błocie wsiadać na rower bo zaraz znów trzeba schodzić.

Gdzieś tam, w którymś z miliona błotnych miejsc, rower tańczy i podpieram się nogą, lądując nią prosto w błotnej pułapce. Siłą rzeczy muszę też stanąć tam drugą - żeby wywlec rower z tego trzęsawiska. Dobrze, że jadę w owiewach to może buty tak strasznie nie dostaną. Za to owiewy wyglądają, jakby ktoś próbował mi zrobić betonowe kaloszki ;D

fot. MTB Cross Maraton


Paradoksalnie, na kamienistych gołoborzach odpoczywam trochę. Bo nie ma tu błota. Po kamieniach jedzie mi się dziś zaskakująco dobrze, gdzieniegdzie uprzedzam "gębowo" prowadzących rowery lub jadących wolniej przede mną i przejeżdżam obok. Gdy dojeżdżam do Zamczyska, micha mi się cieszy i dreszczyk emocji gdzieś przechodzi po karku - zaraz będzie ten cudowny zjazd! Co za zmiana nastawienia - w 2014 roku ledwo zjechałam go częściowo, z zaciśniętymi zębami i hamulcami i na sztywnych rękach, a dziś - czekam na niego z utęsknieniem. Zjeżdżam go w jakimś dzikim tempie (jak na mnie, oczywiście).

Po Zamczysku, według Mirry, miała być jakaś "niespodzianka" i nie jestem pewna co Pani Mirka miała na myśli. Bo póki co, jedyną niespodzianką po Zamczysku są dalsze hektary błota, choć faktycznie niektóre dość ciekawe - najciekawsze są błotne zjazdy, gdzie warstwa błota jest dość cienka i pod spodem jest twardy kamienisty grunt, którego nie widać. Jest zdradliwie, bo w niektórych miejscach błoto jest głębsze albo kamienie większe i trzeba strasznie uważać, żeby gdzieś nie utknąć. Taka jazda męczy mnie psychicznie i też w którymś momencie wymiękam i co jakiś czas się zatrzymuję, żeby odzipnąć.

fot. MTB Cross Maraton


Za dużo tego butowania, zdecydowanie zbyt buciany początek sezonu. Butowanie było w Chęcinach, butowanie jest dzisiaj... masakra jakaś. Znów w pewnym momencie już przestaję się ścigać i jadę (lub idę) sobie dla przyjemności, słuchając ptaków i gadając z towarzyszami niedoli. Z jednym panem jadę przez jakiś czas gawędząc z nim, czasem on zostaje w tyle, czasem ja, wspólnie zastanawiamy się, czy jesteśmy ostatni ;) Ale chyba nie, na punkcie kontrolnym gdy pytam, pocieszają mnie, że za mną jeszcze są zawodnicy.

Pogoda cały czas wariacka. Na początku świeci słońce i martwię się, że za ciepło się ubrałam ale po chwili wiejący zimny wiatr przekonuje mnie, że jednak jest OK. Potem co pięć minut jest inaczej - słońce, deszcz, śnieg, chyba też grad. Nawet mi to nie przeszkadza bo trasa jest prawie cała w lesie. Nawet ten zimny wiatr i zacinający śnieg nie przeszkadzają ale co chwilę zapinam i odpinam górę bluzy ;) W nogi ciepło i nie żałuję, że założyłam owiewy.

Ostatnie kilometry wloką się niemiłosiernie ale na szczęście organizatorzy podali długość trasy bardzo dokładnie tym razem i nie mam niespodzianki w postaci "44-ty kilometr a mety ani widu ani słychu" ;) Wjeżdżam na upragnioną metę dość wyczerpana i od razu rzucam się na posiłek regeneracyjny, którym jest pyszny żurek. Potem korzystam, że nie ma dużej kolejki do myjki i ustawiam się do mycia - w międzyczasie przychodzi sms z wynikami - 5 miejsce :) Ciekawe, czy na 5... (okazało się, że na 6 więc nie byłam ostatnia, hehe). Myję rower, sprawdzam, czy trwająca dekoracja to nadal Family, idę się przebrać. Przebieranie idzie mi ciężko bo jest straszliwie zimno i grabieją mi palce - mam trudności z odpięciem butów ale w końcu się udaje... wracam na Rynek w dobrym momencie, akurat zaczyna się dekoracja Fan ;) Spotykam kilkoro znajomych, odbieram plakietę (zamiast medalu, ble) i ekspresowo się ewakuuję ;)

Zmarznięty gnom z plakietą (fot. Finisher)


MTB Cross Maraton Chęciny

Niedziela, 2 kwietnia 2017 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 45.85 Km teren: 0.00 Czas: 03:49 km/h: 12.01
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Jakoś miało miałam entuzjazmu do tego startu. Po pierwsze - strasznie wcześnie. Wcześniejsze sezony w ŚLR zaczynały się jednak bliżej środka kwietnia, a nawet w drugiej jego połowie. Po drugie, Chęciny są najtrudniejszą i najbardziej wymagającą trasą cyklu i jakoś nie uśmiechało mi się jechanie jej teraz, z taką "nierozjechaną" jeszcze nogą - i głową też, na początek, kiedy zawsze pierwsze wyścigi sezonu idą mi słabo. A zatem w perspektywie mam to, że pójdzie mi baaaardzo słabo.



Ale moje nastawienie odrobinę poprawił udany test FTP z zeszłego weekendu oraz to, że wreszcie zrobiło się ciepło! Na dziś ICM zapowiadał iście letnią temperaturę a zatem szykuję sobie letnie ciuchy, chociaż na wszelki wypadek do plecaka wrzucam też coś cieplejszego. Wstaję bladym świtem bo mam jeszcze zgarnąć z Piaseczna Pawła. Odbywa się to zupełnie bez kłopotu i po zaledwie kilkuminutowym postoju można jechać. Gadamy całą drogę, jedzie się świetnie i w Chęcinach jesteśmy strasznie wcześnie. Jak się okazuje - całe szczęście! Wyjątkowo duża frekwencja i wyjątkowo duża kolejka do biura zawodów. O dziwo, większa do odbioru opłaconych numerów, niż do zapisów... Pierwszy raz spotykam się z takim zjawiskiem. Całe szczęście, że numer odbiera się tylko raz w sezonie ;) A kolejka do WC niewiele mniejsza ;)



Po odebraniu numerów zostaje nam mało czasu na rozgrzewkę. W dodatku muszę jeszcze raz skorzystać z kibelka więc rozstajemy się z Pawłem przy samochodzie. Ja jadę kawałek objechać trasę (jak się potem okazuje - samą końcówkę) i znaleźć krzaki - bo nie uśmiecha mi się ponownie stać w kolejce. Tenże kawałek trasy wiedzie najpierw pod górę i już czuję, że będzie mi dziś ciężko.



Gdy wracam w miejsce startu, do sektora nie da już się wejść, zawodnicy stoją z boku, przy bramce. Olewam więc sektor i idę do Myszy, na koniec ;) Jednak nagle jakieś zamieszanie, organizatorzy każą się cofać. Dopytuję się o co chodzi i jak dowiaduję się, że to po to, żeby sektor się zmieścił, postanawiam jednak się tam wepchnąć. Porzucam więc Myszę i wbijam się do sektora.



Z powodu kolejki do biura zawodów i zamieszania z sektorem, jest małe opóźnienie - ale niewielkie, może z 10 minut. Wreszcie start. Ciężko mi się jedzie, jakoś nie mogę złapać dobrego rytmu. Staram się trzymać tempo ale powoli sektor mi odjeżdża. Na początek cały czas do góry, jadę może niezbyt lekko ale bez większych kłopotów, gdzieś chyba do około 10 kilometra, gdzie jest kamienisty podjazd. Kamieni dużo, sporo osób tu prowadzi rowery więc nie silę się na jechanie, podprowadzam rower ze wszystkimi. Gorzej, że potem jest taki fajny kamienisty zjazd, w zupełności do zjechania... ale na nim też pielgrzymka. Ludzie albo jadą bardzo wolno, kurczowo ściskając hamulce, albo prowadzą rowery. Nie da się w takich warunkach zjeżdżać. Wolna jazda w dół po kamieniach jest zdecydowanie bardziej glebogenna niż szybka. Znów więc złażę z roweru i tym razem sprowadzam, trochę przeklinając pod nosem. 

fot. Szymon Lisowski



Wreszcie kamienie się kończą i ludzie zaczynają jechać, jadę więc i ja. Tu jest trochę w dół i trochę spokoju przez jakiś czas... w międzyczasie bufet, na którym łapię banana... i jedzie się spoko aż do ścianki. No, nie, ta ścianka na 18tym kilometrze to jakieś przegięcie. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł tu wjechać na rowerze, chociaż na samej górze stoi jakiś facet i nadaje bajkę każdemu pełznącemu w górę, że ponoć widział jakiegoś chudego chłopaczka, który wjechał jako jedyny. Ja wpycham rower pod tę ściankę, ręce w górze na kierownicy (!), rower się zsuwa, ja trochę też, ale jakoś lezę i dalej przeklinam. Przeklinam tę ściankę, kamenie, muchy i upał. Bo upał zrobił się w międzyczasie prawie jakby to było lato. Gdzieś jeszcze w pierwszej połowie trasy wyprzedza mnie Paweł, który startował w drugiej grupie.




Potem znów przez jakiś daje się jechać, choć w drugiej połowie jestem już strasznie zmęczona i sporo prostych podjazdów pokonuję z buta - nie starcza mi wytrzymałości. Gdzieś chyba koło 30go kilometra znów jest ścianka i znów - nie widzę możliwości wjechania jej na rowerze. Znów wspinaczka. W ogóle strasznie dużo prowadzę rower na tym wyścigu. Chyba nie pamiętam kiedy ostatnio tak się napchałam rower... Jestem zła, w zasadzie już dawno przestałam się ścigać, raczej tutaj idzie o przetrwanie ;) Na podjazdach mielę albo butuję, za to na zjazdach odżywam - puszczam heble i zapierniczam, jak dzika, żeby choć trochę odbić sobie straty.



fot. MTB Cross Maraton


Jeszcze w pierwszej połowie miałam nadzieję na czas w okolicach 3h ale już dawno przestałam na to liczyć. Teraz będę szczęśliwa, jak uda mi się zmieścić w 4h. Trasa ogólnie jest sucha, choć w jednym czy dwóch miejscach można się trochę pochlapać. Jak za każdym razem, mnóstwo urokliwych miejsc - wąwozy, strzeliste drzewa, widoki, wszędzie dookoła wszechobecne małe fioletowe kwiatki, choć zieleni jeszcze bardzo mało, można powiedzieć nawet - prawie wcale. Dużo trasy po singlach, najlepsze są takie esowate singlowe zjazdy. W sumie trasa (poza tymi ściankami) niezbyt trudna technicznie ale wymagająca naprawdę dobrej nogi i wytrzymałości. Kilka miejsc wprost fantastycznych - przykładowo ścieżka nad przepaścią... tak około pół metra od krawędzi, a na ścianie niedaleko widać wiszącego wspinacza ;) Nietrudna, ale zapewne mogąca przyprawić o ciarki niektóre osoby. Jak zwykle kapitalny fragment przy Centrum Edukacji Gelogicznej - choć tym razem trasa poprowadzona nieco inaczej niż poprzednie dwa razy. I na koniec niespodzianka - podjazd traktem prawie pod sam zamek a potem (po jeszcze kilku zjazdach i podjazdach, których już miałam serdecznie dość), kapitalny singlowy zjazd prawie do samej mety. O dziwo, gdzieś chyba z 10 km przed metą doganiam Pawła, któremu chyba trochę odcięło prąd. Więc aż do mety jedziemy razem, jakoś razem raźniej, motywujemy się nawzajem.





Na metę wjeżdżamy razem, ja kompletnie wypruta i nieszczęśliwa. Czas prawie 4h, czuję, że mega słabo pojechałam, ale jak patrzę na tablicę - to są wyniki do 3h a wśród nich - żadnej kobiety. Więc nabieram nadziei, że może trasa nie tylko mnie tak wymęczyła. Czekamy z Pawłem na wyniki a tu gucio - coś się spsiło z pomiarem czasu i wyników niet. Czekamy aż do dekoracji, ja co jakiś czas chodzę do namiotu z pomiarem czasu ale panowie zbywają mnie. Jemy za to kebab i lody. Spotykam też Zośkę, która w tym roku planuje jeździć Master. Pierwszy wyścig jechała ze złamaną ręką... bez komentarza ;)



Wreszcie dekoracja, no cóż, nie załapałam się do top5. Właściwie nie powinno mnie to dziwić - zwłaszcza, że pierwsze wyścigi w sezonie zawsze wychodzą mi beznadziejnie. Za to Justyna wygrała swoją kategorię i była 3 open a Piotr był 4 w swojej kategorii. 

W domu jestem strasznie poźno. Wyników nie ma. Nie ma też w poniedziałek i chyba we wtorek. Z tego co pamiętam, pojawiają się we środę rano... ej... nie było tak źle, nie byłam ostatnia ;) 6/11 w kategorii to w sumie nienajgorzej jak na pierwszy start w sezonie. Humor mi się poprawia. :)



udany weekend

Niedziela, 26 marca 2017 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 50.59 Km teren: 0.00 Czas: 02:12 km/h: 23.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Po wczorajszym teście FTP Łukasz mnie nie oszczędził, dziś s4. Nie powiem, łatwo nie było. Ale pogoda sprzyjała, pięknie, słonecznie, choć mocno wietrznie. 
Po treningu postanowiłam nie zostawiać weekendu z taką niedojechaną setką i pokręciłam się tu i ówdzie zdjęciowo.



Kto wie, gdzie ten gostek stoi?


Nowy gatunek drzew.

test FTP

Sobota, 25 marca 2017 Kategoria >50 km, test, ze zdjęciami
Km: 50.36 Km teren: 0.00 Czas: 02:06 km/h: 23.98
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Jak zwykle, stresowałam się testem i miałam złe przeczucia. Test miał być już jakiś czas temu ale rozchorowałam się i został odwołany. Zastanawiałam się, czy robić test dzisiaj, bo znowu coś - mam straszny katar i kaszel. Jakieś fatum chyba. W dodatku rano czułam się strasznie zdechło. Ale doszłam do wniosku, że skoro i tak idę pojeździć (bo miałam ochotę, bo pogoda była nienajgorsza więc może by tak wreszcie coś pojeździć...), to równie dobrze mogę pojeździć test.

To drugi mój test robiony w plenerze. Już po poprzednim wiem, że wolę robić testy w plenerze bo jakaś taka jest większa motywacja do dociśnięcia. Tak, jakby się jechało czasówkę. No i jest jakieś urozmaicenie, tu zakręt, tam hopka, człowiek się nie skupia tylko na liczniku ale na trasie więc czas szybciej płynie. Trenażer to nie to samo, człowiek jest cały mokry, pot spływa mu po brodzie i szczypie w oczy a serce ma chęć wyskoczyć. Łatwiej w takich warunkach o szybsze zluzowanie.

No więc test w terenie. Oczywiście na pętli w Gassach, gdzieżby indziej ;) Na trasie - dzikie tłumy szosowców. Najpierw, na przyczółkowej, minęłam dużą grupę, chyba ze 20 osób. Być może wracająca grupa Wilanów albo Airbike. Potem, już za Roso, jeszcze dwie mniejsze grupki. No i mnóstwo pojedynczych kolarzy. Od Roso mniej więcej zaczęłam test więc nie machałam nikomu.

Specjalnie przed testem nie sprawdzałam poprzednich wyników, aby się nie sugerować i nic sobie nie zakładać. Okazuje się, że o wiele mniej stresu mam podczas testu jak nie porównuję się do samej siebie.
Pierwsze 5 minut zaczęłam, jak zwykle, za mocno. A zatem po początkowej bardzo wysokiej mocy, średnia zaczęła szybko spadać i na koniec odcinka stanęło na 259 watach. Podczas odcinka odpoczynkowego przemyślałam sprawę i uznałam, że najprawdopodobniej mogę 20minutówkę pojechać w okolicach 220 watów. Starałam się więc trzymać mniej więcej tę wartość podczas głównej części testu. I prawie mi się to udało, na końcówce miałam już pewne problemy z trzymaniem tej wartości ale ostatecznie pomyliłam się zaledwie o 3 waty, końcowy wynik był 217 watów.



Po teście miałam taki atak kaszlu, że mało nie spadłam z roweru. No, mam nadzieję, że nie będę po tym chora ;)

Jestem zaskoczona i bardzo zadowolona z tego wyniku. Ogólnie cały czas mam wrażenie, że jestem nieprzygotowana do sezonu, że nie mam nogi - a pierwszy start już 2 kwietnia i to w dodatku ciężki start (Chęciny). Niemniej jednak, jest to najlepszy mój, jak dotąd, wynik testu. Jest lepszy nawet od najlepszych wyników z końca sezonu (gdzie ftp jest zawsze lepsze niż na początku sezonu). Drobnym problemem jest jednak moja waga, gdyż z powodu ostatniego doła motywacyjnego, jakoś przestałam się nią przejmować. W związku z tym watt/kg jest nienalepsze. Pora się wziąć za siebie.
W każdym razie, być może niepotrzebnie się martwiłam. Ale same cyferki jeszcze o niczym nie świadczą, tak naprawdę prawda wyjdzie na wyścigu... ;)

wiosna po całości

Sobota, 4 marca 2017 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 64.94 Km teren: 0.00 Czas: 02:42 km/h: 24.05
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Mocno się dziś zastanawiałam jak się ubrać. Byłam z Zającem rano na placu zabaw i było mi ciepło ale momentami były takie dość zimne powiewy. Potem zrobiło się jeszcze cieplej. Zastanawiałam się jak się ubrać i w końcu zdecydowałam się na spodnie 3/4 a górą bluzę z windstopperem i koszulkę. 
Zastanawiałam się też, czy jechać do lasu czy na szosę - w lesie zapachy, ćwierkanie ptaków i zero wiatru ale na szosie - ładowanie baterii słonecznych. Ostatecznie pomyślałam o dzikich tłumach spacerowiczów w lesie i wybrałam szosę ;)
Było idealnie :)



łał, ale wiosennie!

Czwartek, 16 lutego 2017 Kategoria ze zdjęciami, trening
Km: 18.55 Km teren: 0.00 Czas: 01:14 km/h: 15.04
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Obiecywali na dziś w prognozach wiosnę, no i proszę! 7 stopni na plusie, lampa full.... czysta rozkosz.
Gorzej, że po tej rozkoszy trzeba było rower umyć... bo o ile na ulicach raczej czysto (sic!) to na chodnikach i ścieżkach albo wyschnięta sól (tam gdzie słońce) albo błotno-solna breja (tam gdzie mniej słońca).





Gdzie jest PeKiN???

a... dla odmiany rowerkiem ;)

Sobota, 11 lutego 2017 Kategoria ze zdjęciami, trening
Km: 28.15 Km teren: 0.00 Czas: 02:15 km/h: 12.51
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś to po prostu grzechem byłoby nie wyjść. W lesie smogu nie ma ;)







korzystam, póki mogę!

Środa, 8 lutego 2017 Kategoria ze zdjęciami, trening, biegówki
Km: 7.08 Km teren: 0.00 Czas: 01:24 km/h: 5.06
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Narciarstwo


jupikajej :D

Sobota, 4 lutego 2017 Kategoria ze zdjęciami, trening
Km: 32.08 Km teren: 0.00 Czas: 02:13 km/h: 14.47
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Och, jak dobrze już mieć znowu Szkota! Niczego mi chyba tak nie brakowało, jak możliwości pojechania do lasu :)
Warunki zdecydowanie lepsze na rower niż na biegówki - śnieg ubity, zmarznięty, miejscami lód. Na singlu mało śniegu i przetarty. 
Na rower idealnie, żeby mieć trochę zabawy ;)

No i... pusto. Mało ludzi bo jest buro i ponuro a taki dzień raczej nie zachęca do spacerów. Natknęłam się na kilku zdesperowanych narciarzy ale to naprawdę na palcach jednej ręki można było policzyć :)

Kolory w zasadzie czarno-białe dziś, słabe światło ale czasem i mi coś ładnego wyjdzie ;)





kolce by się przydały

Poniedziałek, 30 stycznia 2017 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 24.43 Km teren: 0.00 Czas: 01:39 km/h: 14.81
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
No dobra... spodziewałam się, że ścieżka nad Wisłą będzie oblodzona, ale nie, że aż tak ;)
Uciekłam stamtąd czemprędzej bo nawet mimo dość mocno obniżonego ciśnienia czułam, jak mi koła wyjeżdżają co i rusz spod tyłka.
Nie próbowałam nawet podjechać ze ścieżki na Wybrzeże Szczecińskie a mimo to zaliczyłam najgłupszą glebę świata. Zobaczyłam, że jest totalny lód i nie da rady podjechać więc zatrzymałam się i wywaliłam się złażąc z roweru (noga mi spod tyłka uciekła) a potem zjechałam na czworakach razem z rowerem na dół ;)







kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum