kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

ze zdjęciami

Dystans całkowity:11430.57 km (w terenie 2034.63 km; 17.80%)
Czas w ruchu:707:49
Średnia prędkość:17.31 km/h
Maksymalna prędkość:60.40 km/h
Suma podjazdów:7583 m
Maks. tętno maksymalne:181 (100 %)
Maks. tętno średnie:166 (94 %)
Suma kalorii:37753 kcal
Liczba aktywności:335
Średnio na aktywność:36.29 km i 2h 06m
Więcej statystyk

zaplątana w łąkę

Poniedziałek, 28 lipca 2014 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 27.86 Km teren: 0.00 Czas: 01:51 km/h: 15.06
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Sporo ścieżek tutaj kończy się nigdzie... najczęściej na polu lub łące. I dziś sobie taką właśnie ścieżkę zafundowałam. Zobaczyłam jednak ślady jakiegoś pojazdu i liczyłam na to, że tą łąką da się wyjechać na jakąś kolejną ścieżkę. Ślady prowadziły jednak przez trzy kolejne łąki i kończyły się na drucie kolczastym. Musiałam zawrócić.

Kilka ujęć z "mojej" ścieżki nad jeziorem





czemu nie mam tu szosy?

Niedziela, 27 lipca 2014 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 35.94 Km teren: 0.00 Czas: 01:36 km/h: 22.46
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś znów podjazdy na trasie do Swaderek ale tym razem zatrzymywałam się, żeby zrobić kilka fotek :) Szosy tu są cudne, żal tyłek ściska, że nie dało się zabrać obu rowerów...

Taka sytuacja...


Łyna

MTB Cross Maraton Zagnańsk

Niedziela, 20 lipca 2014 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 48.25 Km teren: 0.00 Czas: 03:00 km/h: 16.08
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Dobra, dziecko śpi, ojciec śpi, wreszcie mam dostęp do Internetu i nie jestem w rozjazdach, mogę coś skrobnąć. Skrobię tę relację dwa tygodnie po zawodach więc pewnie wiele rzeczy, o których chciałam napisać, już mi umknęło.

Wstęp w postaci porannego wstawania i dojazdu pominę bo to już trochę trąci rutyną. W Zagnańsku w każdym razie jestem grubo przed czasem więc po ogarnięciu roweru i siebie mam mnóstwo czasu na nicnierobienie. Oczywiście w nicnierobieniu zawiera się rozgrzewka ;) oraz objazd ruin huty w Samsonowie, gdzie mieści się miasteczko startowe. Upał jest niemiłosierny więc generalnie staram się chować po krzakach.

Ja mam tylko słabe zdjęcie z telefonu tego obiektu więc dla podniesienia uroku wrzucam najbardziej klimatyczne jego zdjęcie jakie udało mi się znaleźć w necie (no to co, że zimowe?, źródło zdjęcia: http://jakiecudne.pl/zdjecie/samsonow-ruiny-huty/)


Po starcie dość szybko trasa prowadzi w teren. Wczoraj ponoć dość mocno tu lało i to odbiło się na trasie. Znowu jest mnóstwo błota. Organizator nawet zmienił z tego powodu trasę dystansu Master - zamiast poprowadzić jedną, długą pętlę, zrobił dwie - Masterzy po prostu jadą po trasie Fan i sumarycznie mają mniej km niż pierwotnie planowano. Niestety, błoto jest obecne prawie od samego początku i po pół godzinie jazdy zaczynam gderać pod nosem. Zastanawiam się, czy mam ochotę na powtórkę z Łącznej, ale na razie jeszcze się turlam. Postanawiam, że jeśli błoto nie skończy się w ciągu 20 minut to schodzę z trasy.

Tu jeszcze nic nie zapowiada półgodzinnego błota (fot. Paweł Pabich)



Tymczasem doganiają mnie dwie kobietki, które jadą z wyraźnie dobrym nastawieniem psychicznym i przerzucają się żarcikami na temat techniki jazdy. Jedna trochę zostaje z tyłu. No to się podpytuję, czy zna tę trasę. Otóż "trochę". I niedługo błoto się skończy i wyjedziemy na szuter, który będzie nam towarzyszył przez kolejne 10 km. To mi poprawia trochę nastrój. Jadę dalej razem z Myszą, rozmawiamy i faktycznie w niedługim czasie wyjeżdżamy na szuter. Przez chwilę jeszcze jedziemy razem ale mój instynkt ścigania jest silniejszy od instynktu towarzyskiego więc daję w łydkę i szybko zostawiam ją z tyłu.

Jest szuter, jest dobrze (fot. Paweł Pabich)


No i wreszcie trasa jaką lubię. Mało błota, dużo szutru, trochę lasu, mało elementów technicznych, niezbyt strome, długie podjazdy. Trasa podobna do Mazovii w Skarżysku AD 2011. Jedzie mi się świetnie a poza tym postanawiam to potraktować bardziej rekreacyjnie niż wyścigowo - być może z tego powodu udaje mi się dobrze rozłożyć siły. W tym odcinku stały element w postaci odcięcia prądu w połowie trasy nie pojawia się.

Prosimy nie fotografować ;) (fot. Paweł Pabich)


Łyda trochę jest :) (fot. Karol Wołczyk)


Dochodzę do wniosku jednak, że jestem góralem nizinnym - zdecydowanie. MTB Cross Maraton ma cudowne trasy ale dla mnie zbyt masakrujące (ta dzisiejsza, jedyna, nie dała mi tak mocno w kość, jak na razie). Ich głównym elementem masakrującym jest - tadaaa... - błoto. Chyba w przyszłym roku wrócę na Mazovię.
W każdym razie dojeżdżam na metę zadowolona, Garmin pokazuje poniżej 3h a zakładałam, że będzie koło 4h.

Jakby ktoś nie wiedział, że Cyklon (fot. Paweł Kowalik)


Ostatecznie czas oficjalny to 3:00:09, miejsce 6/7 w kategorii, 15/21 open.
W generalce 5/8

MTB Cross Maraton Łączna - pierwszy wycof

Niedziela, 29 czerwca 2014 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 38.40 Km teren: 0.00 Czas: 04:07 km/h: 9.33
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Najpierw refleksja. Piszę ten wpis ponad tydzień od maratonu. Chyba mi się jeszcze nie zdarzyło tak długo czekać z napisaniem relacji. Do tej pory nie mogę się pozbierać po tym maratonie, jego przebieg mocno utkwił mi w psychice ;)

Dziś na maraton jadę sama. Noga podaje ;) I na miejscu jestem mniej więcej o zaplanowanym czasie. Jechanie własnym autem, spod własnego domu ma pewną zaletę. Mogę wstać sporo później, niż bym musiała wstać jadąc z Krzychem. Zamiast 5:30 to 6:15 (jak do pracy). W Łącznej w miasteczku startowym nastrój iście piknikowy - z sąsiedniego auta gra muzyczka, chłopaki obok wcinają kanapki, pogoda piękna - istna sielanka, która nastraja mnie optymistycznie ale niestety, optymizm trochę pryska po rozgrzewce.
Kawałek mocno pofalowanym asfaltem a potem w krzaki. Z krzaków odbicie w tunel pod torami - aha, to chyba zapowiadana końcówka trasy - na dnie woda i trochę szkieł. Za tunelem podmokła łąka. I to mocno podmokła. Wczoraj ostro lało więc trasa zapowiada się ogólnie błotniście. Postanawiam nie błocić się jeszcze przed startem i skręcam w bok na ścieżkę wzdłuż torów. Rozgrzewka niestety uświadamia mi, jak dzisiaj bardzo jestem nie w formie. Tuż przed długim weekendem cała moja rodzina pochorowała się i trzymało mnie jeszcze przez większość zeszłego tygodnia. Tętno od razu zaczyna skakać a nogi zmęczone. Wracam do miasteczka startowego z trochę skwaszonym nastrojem i już łapię negatywne nastawienie do dzisiejszego wyścigu.

Jeszcze sprawdzenie chipa, baton przedstartowy i woda i staję w sektorze. Start jest honorowy a faktyczny start rozpocznie się za przejazdem kolejowym. Atrakcją dzisiejszego startu może być przejazd pociągu i zatrzymanie peletonu - ale nic takiego nie następuje. Początek asfaltem, który obfituje w podjazdy więc stawka się pięknie rozciąga. Po wjechaniu w teren nie ma żadnych korków ani przestojów. Pierwsze kilometry biegną pod górkę i trochę z górki, po łące. Jedzie mi się nieźle a widoki są bajeczne. Odzyskuję nieco rezon ale gdy wjeżdżam w las od razu zaczyna się błoto.

I to błoto się ciągnie przez następne 20 kilometrów z małymi przerwami. Czasem jest go mniej, czasem więcej, ale właściwie cały czas jest. OK, błoto, nie ma problemu... dopóki bloki spd nie zapychają się na amen i przestają się wypinać z pedałów.

Na punkcie kontrolnym jeszcze w miarę dobry nastrój (fot. Łukasz Maziejuk)


Pierwsza gleba, druga, przy trzeciej (w ten sam idiotyczny sposób, na tą samą stronę - gdyby bloki działały prawidłowo to bym się podparła i pojechała dalej) zaczynam już odczuwać skutki obicia i lekkie zdenerwowanie. Po dwóch następnych ze złości rzucam rowerem i przestaję mieć ochotę jechać dalej. Trzeba jednak jechać bo jak się idzie to meszki żrą niemiłosiernie. Już jestem tak obita z lewej strony, że przy każdym większym błotku, przy każdym kamieniu i każdym korzeniu zsiadam z roweru bo boję się upaść po raz kolejny.
Na bufecie łapię duszkiem dwa kubeczki izotonika, jak nie ja - bo zwykle nie zatrzymuję się na bufetach wcale.

Dalej trochę jadę i trochę idę, wkurzona na maksa i płacząca ze złości i bezsilności. Czasem się zatrzymuje jakaś dobra dusza i pyta, czy wszystko w porządku - ale już coraz rzadziej bo coraz rzadziej w ogóle ktoś mnie mija (będę ostatnia?). Kompletnie siada mi psychika i nie zwracam uwagi na uroki trasy, w ogóle prawie nie zwracam uwagi na nic, poza szukaniem kolejnych kamieni i korzeni, przed którymi muszę zsiąść z roweru.

Wreszcie - zbawienie - kawałeczek asfaltu! Mam nadzieję, że trochę odpocznę ale niestety, ten kawałek asfaltu jest dość krótki i zaraz trasa znowu wiedzie w las, gdzie w mroku czeka plątanina korzeni. Zatrzymuję się i zastanawiam - to dobra okazja, żeby się wycofać z wyścigu i wrócić asfaltem do miasteczka zawodów - ale się jeszcze waham. W końcu zostało tylko 17 kilometrów. Ale to może być 17 kilometrów męki i z półtorej godziny, jak nie dwie. Zatrzymuje się przy mnie jeszcze jeden zawodnik, równie zmęczony. Ja próbuję dodzwonić się do biura zawodów, żeby się dopytać, jak dalej jechać asfaltem - ale nic z tego, brak zasięgu. Kolega zawodnik proponuje mi swój telefon - inna sieć, może będzie lepiej. Niestety, za pierwszym razem pomyłka, za drugim razem - brak odpowiedzi.

Trochę odpoczywam i się relaksuję i nawet już prawie podejmuję decyzję, żeby jednak dokończyć wyścig, ale kolega zawodnik (Sebastian) nagle oświadcza, że on spróbuje jeszcze raz się dodzwonić do biura bo chce się wycofać. Moja determinacja, żeby jechać dalej, nagle siada. Uf, nie jestem sama, jeszcze ktoś oprócz mnie wymiękł. Dobra, wycofuje się.

Do biura nie udaje się dodzwonić ale zatrzymany kierowca instruuje nas, jak dojechać do Łącznej. No to wracamy, na luzie już, fajnym płynącym raz w górę, raz w dół asfaltem. Jedzie się już teraz przyjemnie, relaksowo i nawet znowu kuszą boczne dróżki ale teraz to już trzeba wracać a nie kombinować. Powrót do biura to jeszcze 7 km ale już naprawdę odpoczynkowo. I w sumie to fizycznie czuję się bardzo dobrze, mam uczucie, że gdyby nie psycha, to bym bez problemu dotarła na metę bo siły są, noga na podjazdach idzie dobrze.
Zgłaszam w biurze "wycof" dwóch osób i powoli się ogarniam do powrotu.

Czuję się trochę jak zbity pies, pierwszy w życiu wycof, kompletna porażka. W domu jeszcze wypłakuję swoją frustrację memu Małżowi w rękaw.


PolandBike Nadarzyn - płaska nudność

Niedziela, 15 czerwca 2014 Kategoria ze zdjęciami, wyścigi
Km: 44.19 Km teren: 0.00 Czas: 02:03 km/h: 21.56
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
W tym roku skupiam się na MTB Cross Maraton jednak maratony tego cyklu są tak odmienne od tego, co jeździłam dotychczas (Mazovia), że kompletnie nie mam punktu odniesienia, żeby ocenić swoją formę. Również wykonywane przeze mnie testy wydolnościowe są inne od tych, które robiłam wcześniej więc tutaj też nie mam punktu odniesienia.
W związku z tym, postanowiłam pojechać jakiś maraton zbliżony poziomem trudności do Mazovii - żeby porównać siebie do siebie sprzed ciąży. Padło na PolandBike no i akurat napatoczyła się edycja w Nadarzynie.
Nadarzyn startuje dopiero o 12:30. Muszę co prawda stawić się w biurze zawodów bo startuję w PB pierwszy raz. Nie wiedząc jakiej kolejki się spodziewać, postanowiłam pojechać na 11-tą.
Więc kulturalnie wstaję sobie dziś o zwykłej godzinie (tzn. o tej godzinie, o której obudził mnie Zając, co wyszło około 8:00). Jak to cudownie jest, gdy nie trzeba wstawać o 5:30 rano na maraton! Bez pośpiechu, śniadanie, ostatni "czek" czy wszystko mam co trzeba i jadę.
Na miejscu widzę stoisko Adama Starzyńskiego, w okolicy kręci się już Radek z Cyklona.
Kolejki do biura zawodów nie ma więc szybko załatwiam co trzeba, również transfer sektorowy. Wysłałam kilka dni temu e-mail do orga z moim wynikami i zapytaniem, czy można nie startować z ostatniego, chciałam szósty albo siódmy - ale nikt mi nie odpisał - więc załatwiam to w biurze zawodów i dostaję sektor 5. Ups, chyba trochę przesada... ale jestem tak osłupiała, że po prostu przyjmuję to do wiadomości i odchodzę od stoiska.
W międzyczasie pojawiają się jeszcze inne Cyklony, między innymi Krzychu i Łukasz. Jest mnóstwo czasu do startu więc sobie gadamy. Namawiam Radka na objazd fragmentu trasy. Wygląda na tradycyjną trasę mazowiecką czyli "płaskodługo". Trochę kałuż ale wszystkie da się objechać, przynajmniej na tym początkowym odcinku.

Przedstartowa "gadka szmatka" (fot. Procycling Promotion)


Namawiam Radka na objazd fragmentu trasy (fot. Procycling Promotion)


Przyznam, że stresuję się. Obawiam się konfrontacji ze samą sobą, w dodatku wiem, że najprawdopodobniej sektor mi ucieknie zaraz po starcie i mam tylko cichą nadzieję, że uda mi się utrzymać w szóstym, który mnie zapewne dogoni.
Start nie różni się zbytnio od tego co na Mazovii - ruszają kolejne sektory, wreszcie mój. Na początku staram się trzymać tempo sektora. Jest szeroko, tempo jest szybkie, nikt nie zamula - jedzie się dobrze i sprawnie. Niestety, coraz więcej osób mi ucieka. Zaginam na maksa, aż mnie palą uda ale luzuję w pewnym momencie. Jeszcze na początku trasy, nie więcej niż 2 km po starcie, widzę Krzycha, który dzwoni po pomoc dla kogoś, kto uległ wypadkowi. 
Sporo ludzi mnie wyprzedza, w tym dość dużo kobiet ale nie przejmuję się zbytnio bo spodziewałam się tego. Jadę tylko z myślą, żeby nie dogoniła mnie Kasia z Cyklona (startowała z 6 sektora) ;)
Trasa jest płaska i nudna, nie ma żadnych wyzwań technicznych (czego się niby spodziewałam?), jedyne co się liczy to łyda. Dwie pętle na dystansie MAX, czyli dwa razy pewne urozmaicenie w postaci przejazdu przez okolice kamieniołomu - ze trzy zjazdy (krótkie, troszkę strome, po uklepanym piachu - banał) + mata kontrolna za lekkim podjazdem i fajną hopką. Pod koniec trasy, na dojazdówce z pętli do mety, jeszcze niedługi kręty singielek, gdzie osoby z szeroką kierą mogą mieć pewien kłopot. I tyle z atrakcji. Nawet błota na trasie nie ma, chociaż po ostatnich deszczach spodziewałam się błotnej masakry.

Gdzieś po 2/3 trasy trochę mnie odcina - za bardzo pozaginałam na początku, jak zwykle. Ech, kiedy ja się nauczę?
Dogania mnie Krzychu. Ja się na moment zatrzymuję, żeby podnieść zgubione przez kogoś okulary i próbuję potem Krzycha dogonić ale nie daję rady. Dobrze popracował, najwyraźniej :) Gdzieś wyprzedza mnie też Ela Dobosz, czym trochę mnie załamuje.

Na mecie z czasem 02:03:39. W sumie uznaję to całkiem fajny czas i po cichu liczę na podium lub chociaż okolice podium. Czekam i czekam na wyniki, gadam z Cyklonami, którzy już są na mecie oraz z Adamem, zjadam makaron i zupę z soczewicy, podjadam trochę ciastek, spotykam Beatę Moćko i Elę i w ogóle bez sensu marznę zamiast iść do auta i się przebrać. A wyników jak nie ma tak nie ma.
Adam pakuje manatki, chłopaki znikają, miasteczko pustoszeje a wyniki dopiero pojawiają się koło 16tej. W postaci dekoracji, więc czekam na tę dekorację, bo cały czas liczę że może podium. Ale nie, nie ma podium.
No to idę do auta i w międzyczasie przychodzi sms z nieoficjalnym wynikiem. 9 miejsce. Dopiero 9, o rany ale kiepawo... 

[Edit z wieczora]
Miejsce w kategorii 8/12, w open 15/21.
Strata do zwyciężczyni ok 20 minut, to tak w standardzie raczej. Rating 83,5% to nie taki zły ale daleki od wyników z najlepszego sezonu, które niejednokrotnie sięgały powyżej 90%.
Sektor 6 - o, tego się nie spodziewałam. Spodziewałam się zlecieć do 7 a tu proszę, taka niespodzianka - w dodatku całkiem sporo punktów sektorowych bo tylko 4 punktów zabrakło, żeby zostać w 5.
No i jeszcze całkiem niezły wkład w klasyfikację drużynową, bo ponad 500 punktów (drugi z czterech najlepszych wyników w teamie).

Podsumowując... nie jest bardzo źle, ale mam jeszcze sporo do odrobienia. Nie ma co bimbać tylko trzeba się zabierać DO ROBOTY!

mgła

Wtorek, 3 czerwca 2014 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 34.04 Km teren: 0.00 Czas: 01:31 km/h: 22.44
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Ostatnio ciągle mi się nie chce. Ale się dzisiaj zmusiłam i naprawdę nie żałuję bo wycieczka wyszła cudowna. Nie dość, że super aura, prawie bez wiatru, to jeszcze po drodze widoki cudne... na wale co chwilę zatrzymywałam się, żeby robić zdjęcia :)










MTB Cross Maraton Nowiny - nie taki diabeł straszny... :)

Niedziela, 1 czerwca 2014 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 39.55 Km teren: 0.00 Czas: 04:05 km/h: 9.69
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Gdy budzik dzwoni o 5:15 zwlekam się z wyrka z myślą: "po co ja to właściwie robię?". Po co tyram i po co wstaję o tak dziwnej porze, jadę gdzieś w cholerę żeby się skatować, upećkać i wrócić po całym dniu zmęczona jak pies?
Nic, skoro jednak wstałam to wstałam. Ogarniam się szybko i idę pod blok Krzyśka. Dziś jedziemy we trójkę. Dwa Krzyśki i ja.

Do Nowin dojeżdżamy ze sporym zapasem czasu, bo około 09:15. Jest dziwna aura. Słońce świeci ale wieje chłodny wiatr i nie wiem jak się ubrać. Czy jechać całkiem na krótko, czy może założyć długi rękaw. Przebieram się kilka razy bo raz jest mi zimno a raz ciepło, ale po rozgrzewce decyduję się w końcu pozbyć koszulki z długim rękawem, zostawić za to długopalczaste rękawiczki. Przy okazji ostatnich oględzin roweru zauważam jeszcze, że mam resztki klocków. Ups.

Wszyscy straszą Nowinami, że bardzo trudne, najtrudniejszy maraton cyklu. Pani Organizator przez mikrofon mówi, że to jeden z najtrudniejszych maratonów w Polsce. Ja już przestaję słuchać bo i tak mam cykora. Po kamulcach w Daleszycach spodziewam się kamuli-telewizorów na trasie, zjazdów 90 stopni i korzeni podstępnie chwytających za szprychy. Po ostatnich ulewach spodziewam się też masy błota. Tętno dochodzi do 120 no to jak na mnie to naprawdę wysokie tętno przedstartowe.

Dziś nie ma startu honorowego, ścigamy się od początku. Oczywiście "ścigamy się" to dość humorystyczne określenie bo w końcówce stawki, gdzie ja się umieściłam, ściganie polega na powolnej pielgrzymce. Start po dość wąskiej drodze i już tutaj pierwszy wypadek. Widzę leżącą dziewczynę i krew, policjanci już zabezpieczają to miejsce i pomagają.
Zaraz potem "wpadamy" (w tempie zdychającego żółwia) w teren. A wpadamy w teren dość mocnym akcentem bo agrafką prawie 90stopni, która ostro leci do góry. I potem już dość długo jest cały czas pod górę. Wszyscy wloką się jak ostatnie ciapy ale trudno inaczej jak się jest na końcu.

Po pierwszym podjeździe stawka się nieco rozluźnia i można jechać swoim tempem. Jest OK, jedzie mi się bardzo fajnie, lekko. Póki co, nie ma telewizorów ani ostrych zjazdów. Pierwsze kilka kilometrów wlewa w moje serce nadzieję, że może jednak ten maraton nie jest taki trudny jak wszyscy zapowiadali.
Pierwsza połowa trasy to cud-malina. Trochę szutrów, leśnych duktów, wąskie single, góra, dół, mało wyzwań technicznych, mało błota, za to mega flow. Zjazdy prawie bez hamulców, podjazdy wszystkie w siodle. Jedzie mi się kapitalnie, chociaż dość wolno i widzę po czasie, że raczej nie zmieszczę się w 3,5h. W niektórych miejscach hopki i bandy. I okazuje się, że treningi na Kazurce na coś się jednak przydały - bo wiem jak je pokonać w miarę płynnie, nie wylatując przez kierownicę.

W drugiej połowie zaczynają się schody. Dosłownie i w przenośni. Po pierwsze, zaczyna się robić mocno błotniście. Są miejsca, gdzie rezygnuję z jazdy bo umęczę się bardziej przepychając korby niż prowadząc rower. Po drugie, już jestem nieco zmęczona i podjazdy zaczynają dawać mi w kość kondycyjnie, chociaż mimo wszystko mniej się męczę podjeżdżając na młynku niż podchodząc z rowerem. Po trzecie, gubię już ten flow na zjazdach i bardziej kurczowo trzymam kierę i klamki... zresztą przy każdym zjeździe mam dodatkową adrenalinę - skończą mi się klocki na tym zjeździe, czy dopiero na następnym? Schody dosłowne są przy jednym zjeździe, a raczej zejściu - koło wejścia do jaskini. Jest bardzo stromy, nie odważam się. U góry zresztą stoją ludzie zabezpieczający trasę i proponują zejście leśnymi schodkami - bo wygodniej. Fakt.

Punkt kontrolny (fot. Mirosława Maziejuk)


Gdzieś tam zatrzymuję się, pod pretekstem pożyczenia pompki potrzebującemu. Muszę odpocząć, inaczej padnę trupem. Z 10 minut pewnie to trwa. Uf. Ale jadę dalej. I znów wracają do mnie myśli - "po co ja to robię?" Naprawdę, nie rozumiem sama siebie. Czuję się jakbym przejechała już ze 100 km i poważnie zastanawiam się, czy chcę jeszcze startować w dalszych edycjach tego cyklu.

Gdy niespodziewanie (o 2km krótszy dystans niż miał być) wjeżdżam na stadion, jestem szczęśliwa, że nie muszę już dalej jechać.
Chłopaki już są, obaj jechali około 40 minut krócej ode mnie. Ja dojeżdżam z czasem 04:05:39, to jest średnia poniżej 10km/h. Oooo masakra!
Makaron z sosem jest całkiem niezły. Wcinam go szybko, dopycham się ciastkami. Kolejka do myjki mega wielka (tylko jedna myjka a wielu chętnych), pryszniców oczywiście brak. Dobra, chrzanić to, jedziemy.

Utytłany

W aucie dostaje smsa, że jestem 5 w kategorii, haha, pewnie 5/5 ;)
[gdy pojawiły się na stronie wyniki okazało się, że byłam 5/12, szok]

pachnący las

Piątek, 30 maja 2014 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, serwis, ze zdjęciami
Km: 24.73 Km teren: 0.00 Czas: 01:40 km/h: 14.84
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Dobra, przyznaję się. Ostatnie kilka dni znowu się leniłam. Ale bo... deszcz padał. A mnie się nie chciało wyciągać trenażera a padał na tyle mocno że nie chciało mi się też wychodzić na dwór. Poza tym chciałam trochę pobyć z rodziną no bo ile można ciągle nie być w domu.
Ale dziś to już trzeba było pójść na rower bo w niedzielę zawody a poza tym odebrałam Szkota z serwisu z nową przerzutką i łańcuchem. Deszcz przestał padać i wyszło słonko więc wybrałam się do lasu przetestować nowe komponenty napędu.
Najpierw pojechałam sobie na starą pętelkę WKK. Mokro, ślisko, jakoś słabo mi się tam jeździło. Podłamałam się trochę, jestem beznadziejna... ale za to widziałam sarenkę. Chciałam jej zrobić zdjęcie ale schowała się za krzakami.
Podbudowałam się trochę na singlu obwodowym bo fajnie mi się go jechało. Trochę podmokły, w niektórych miejscach nieco błota ale prawie w całości przejezdny. Największe rozlewisko można ominąć asfaltem.
Jaki cudowny jest las po tych ostatnich deszczach. Zielony, że aż oczy bolą, pachnący i świeży. Cudownie!


Zakończyłam na Kazurce, podjechałam sobie ze dwa razy i wróciłam do domu.


Serwis:
Wymiana łańcucha, wymiana przedniej przerzutki
Przebieg roweru: 16895.82 km
Przebieg zużytych komponentów: nie mam pojęcia :)

wieczorny melanż

Poniedziałek, 19 maja 2014 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 38.94 Km teren: 0.00 Czas: 01:45 km/h: 22.25
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Wreszcie dziś zrobiło się naprawdę super przyjemnie i naprawdę miałam ochotę wyjść wieczorem na rower. W planie spokojna przejażdżka więc wybrałam się zobaczyć, jak wygląda Wisła przed nadciągającą falą powodziową. Wygląda mrocznie (zwłaszcza po zmroku). Woda jest o kilka metrów od wału.
A poza tym latają meszki i wpadają w oczy, gębę i pod koszulkę (przez rozpięty od góry suwak koszulki). Bleh.
Ale tak w ogóle to było super przyjemnie i jeszcze cyknęłam taką słitfocię ;)

mniejszy tłuścioch

Poniedziałek, 12 maja 2014 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: 23.99 Km teren: 0.00 Czas: 01:17 km/h: 18.69
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś odpoczywam po weekendowych wyścigach. Ale odpoczywam lekko sobie jadąc do pracy na rowerze ;)  Wróciłam nietypową trasą, bo musiałam zajechać do Ortorehu więc -> przez Solec i Agrykolę.

Tymczasem, dogrzebałam się gdzieśtam do pewnych zdjęć sprzed kilku lat i z przyjemnością porównuję siebie z wtedy do siebie teraz :)

Pierwszy start ever, kwiecień 2009, Mazovia


Jeden z pierwszych startów po ciąży, czerwiec 2013


I wreszcie, zdjęcie obecne, z soboty:


Od porodu schudłam 19 kg i ważę teraz o 9 kg mniej niż przed ciążą. Chciałabym tylko móc wymienić te kołkowate nogi na jakieś inne ;) No... i cyckuf już nie mam :(

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum