kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2014

Dystans całkowity:687.44 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:32:43
Średnia prędkość:21.01 km/h
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:29.89 km i 1h 25m
Więcej statystyk

podjazdy

Piątek, 16 maja 2014 Kategoria trening
Km: 23.96 Km teren: 0.00 Czas: 01:14 km/h: 19.43
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze

praca

Czwartek, 15 maja 2014 Kategoria dojazdy
Km: 19.48 Km teren: 0.00 Czas: 00:58 km/h: 20.15
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze

s2

Środa, 14 maja 2014 Kategoria trening
Km: 44.39 Km teren: 0.00 Czas: 01:44 km/h: 25.61
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze

mniejszy tłuścioch

Poniedziałek, 12 maja 2014 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: 23.99 Km teren: 0.00 Czas: 01:17 km/h: 18.69
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś odpoczywam po weekendowych wyścigach. Ale odpoczywam lekko sobie jadąc do pracy na rowerze ;)  Wróciłam nietypową trasą, bo musiałam zajechać do Ortorehu więc -> przez Solec i Agrykolę.

Tymczasem, dogrzebałam się gdzieśtam do pewnych zdjęć sprzed kilku lat i z przyjemnością porównuję siebie z wtedy do siebie teraz :)

Pierwszy start ever, kwiecień 2009, Mazovia


Jeden z pierwszych startów po ciąży, czerwiec 2013


I wreszcie, zdjęcie obecne, z soboty:


Od porodu schudłam 19 kg i ważę teraz o 9 kg mniej niż przed ciążą. Chciałabym tylko móc wymienić te kołkowate nogi na jakieś inne ;) No... i cyckuf już nie mam :(

ŻTC Super Prestige Mińsk Maz. - pierwsze koty za płoty

Niedziela, 11 maja 2014 Kategoria wyścigi, >50 km, ze zdjęciami
Km: 51.63 Km teren: 0.00 Czas: 01:38 km/h: 31.61
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś mój debiut na szosie. Wczorajszej czasówki nie liczę, bo to był lokalny ogórek o małej frekwencji, poza tym nie wymagał jakichś szczególnych umiejętności (typu jazda w grupie, jazda na kole itp.). W czasówkach zresztą już startowałam, tyle że na góraku.

Na dobry początek budzę się (sama) z dziwnym uczuciem, że jest chyba strasznie późno. Kontrola czasu i... oż fak, budzik nie zadzwonił. Miałam wstać o 6:15 a jest 7:00 i mam pół godziny do planowanego wyjścia z domu. Nooooo, dawno tak szybko się nie musiałam ogarniać. Dobrze, że mam zwyczaj wszystko przygotowywać dzień przed, to poza standardowymi rzeczami (mycie, śniadanie, ubranie się) musiałam tylko nalać picie do bidonów i wio. Całe szczęście, że Zając przespał całe moje szykowanie i ponoć obudził się dopiero na dźwięk klucza w zamku. Więc dodatkowych przeszkadzajek brak.
Wychodzę z domu, zimno jak nie wiem co. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie wrócić po nogawki ale stwierdzam, że nie ma już czasu. Ładuję graty i rower do auta w miarę o czasie i wio. Jadę sobie bezstresowo do Mińska, droga prawie pusta o tej porze w niedzielę. Jedynym zaskoczeniem jest obecność żandarmerii wojskowej na rondzie przy wjeździe na obwodnicę Mińska. Zatrzymują mnie (na rondzie) i pytają, czy jadę do Mińska czy dalej - po potwierdzeniu, że do Mińska, pozwalają mi łaskawie odjechać.
Dojeżdżam prawie zgodnie z planem i prawie bez problemów (z dwoma zawrotkami na Warszawskiej, hehe) docieram do MOSiRu, gdzie jest biuro zawodów. Na parkingu sporo miejsca - najwyraźniej na moją grupę (kategorie KO, M60 i wzwyż) nie ma tak wielu chętnych - ale widać szykujących się kolarzy. W biurze bez wielkiej kolejki - opłata, numery startowe.

Powolutku się ogarniam. Pierwotnie planowałam wziąć Camela ale rezygnuję z tego pomysłu. Zimno jest i pewnie nie będzie mi się chciało jakoś bardzo pić. 2 bidony na rowerze powinny wystarczyć. Akcesoria do ewentualnej wymiany dętki przekładam do kieszonki koszulki. Strasznie wypchane mam te kieszonki. W prawej telefon (w sumie po co?), klucze, kluczyki od auta, dokumenty (tego nie zostawiam w samochodzie), w środkowej zestaw naprawczy, w lewej żele i batony (też nie wiem po co, wystarczyłby jeden). Robię sobie trochę rozgrzewki ale bardziej żeby nie zmarznąć a nie, żeby się rozgrzać przed wyścigiem.

Kręcę się tu i tam (fot. ŻTC)


Poznaję Martę Kolczyńską z Ośki (fot. ŻTC)


Na starcie są jeszcze dwie inne kobietki. Agnieszka, która wygląda, jakby miała wygrać ;) [i wygrała] i Jola z ŻTC. No i z tego towarzystwa prorokuję, że chyba będę ostatnia ;) ale żartuję sobie z nimi, że nie dam się objechać.
Start rundy honorowej spod MOSiRu punktualnie o 10. Jedziemy sobie spokojnym tempem za pilotem na miejsce startu. Paradoksalnie, runda honorowa na szosie sporo wolniejsza, niż runda honorowa na MTB w Daleszycach ;)
Start ostry w Mariance pod Mińskiem. Ja i Jola stoimy się z przodu, zastanawiam się, czy to dobry pomysł ale Jola twierdzi, że to nie ma znaczenia w tej grupie - jest na tyle mała, że nie ma problemu z wzajemnym wyprzedzaniem się.

fot. ŻTC


Początek spokojny, przez chwilę jadę sobie z przodu i zarabiam fotki (fot. ŻTC)


Przez chwilę peletonik jakby miał ochotę jechać sobie wycieczkę ale po kilkunastu sekundach zaczynają się pierwsze zrywy i ataki. Zryw, zwolnienie, zryw, zwolnienie. Dziwna to jazda. Głównie skupiam się, żeby się z nikim nie zderzyć ale też, żeby trzymać się grupy. Wiem oczywiście, że zerwanie peletonu to samotna śmierć ;) Przez pierwsze kółko udaje mi się to, ale coraz trudniej mi dospawać po zakrętach. Najwyraźniej muszę popracować nad techniką wychodzenia z zakrętu bo zbyt mocno zwalniam przed zakrętem i potem muszę gonić. Na początku drugiego okrążenia widzę Martę zwalniającą i zjeżdżającą na bok. Krzyczę "łap koło" ale macha mi, że mam jechać.
Gdzieś w połowie drugiego kółka po kolejnym zakręcie z podjazdem już mi się nie udaje dogonić grupy i zostaję z tyłu. No i przepadło. Prędkość spada dramatycznie, moje siły też. Przez dwa okrążenia staram się dogonić małą grupkę panów, która oderwała się z głównego peletonu. Cały czas widzę ich przed sobą ale ni cholery nie udaje mi się zmniejszyć odległości a nawet chyba nieco się ona zwiększa. Tracę rachubę przejechanych okrążeń. Dobrze, że sobie ustawiłam w Garminie lapy po 8km więc tylko tu mam pomoc.
No dobra, pomocą jest też doping ze strony stojącego na linii mety Marcina, który do mnie wrzeszczy, że mam dawać i jechać... ;) Niestety, nie na długo to starcza, ledwie zipię.

Mięśnie palą, w płucach ogień, przegrywam samotną walkę z wiatrem (fot. ŻTC)


W pewnym momencie dojeżdża do mnie Marta i jedziemy razem. Głównie ja na jej kole ale też kawałek daję jej odpocząć.

Jeszcze się trzymam Marty (fot. ŻTC)



Jedno całe kółko przejeżdżamy razem ale przy kolejnym odpadam. Jestem już tak zmęczona, że nie daję rady jej utrzymać koła. A tu, sędzia na mecie pokazuje nam numerek, że jeszcze 3 okrążenia. O nie, nie dam rady... Odpadam i zostaję w tyle. Chwilę jedzie ze mną jeszcze Marcin (z boku, żeby nie było że ciągnie), próbując mnie zmotywować ale ja już ledwo kręcę.

Proszę, czy mogę już dalej nie jechać? (fot. ŻTC)


Jeszcze jedno kółko przejeżdżam, na przedostatnim dubluje mnie czołówka i wyprzedza Jola, która wcześniej została gdzieś w tyle (nie wiem kiedy to się stało). Na szczęście po dojechaniu czołówki do mety, nie muszę już jechać dalej, będę miała +1 okr.
Z obliczeń wynika mi, że jestem ostatnia. Całkiem ostatnia, najostatniejsza ;)
Po zatrzymaniu się przez chwilę zastanawiam się, czy porzygam się już teraz, czy dopiero za moment ;) Jola jednak sugeruje, żeby jeszcze kilka razy zakręcić pedałami, to mi przejdzie. Udajemy się zatem we dwie na miejsce startu bo za chwilę startuje elita, faktycznie złe samopoczucie mija. Patrzymy jak startują panowie a potem powolutku kręcimy do Mińska.
W Mińsku sprawdzam wyniki, nie ma mnie. Po spakowaniu roweru i przebraniu się, nadal mnie nie ma. Wzruszam więc ramionami i ruszam do domu. Jestem tak zmęczona, że marzę tylko o kanapie. W dodatku nie udaje mi się zjeść nic konkretnego bo nie mam gotówki a w MOSiR kartą nie można zapłacić. Dochodzę zatem do wniosku, że nie ma na co czekać tylko trzeba jechać na obiad do domu.
Nadal mnie nie ma w wynikach więc piszę do organizatorów z pytaniem, czy jak byłam zdublowana to mnie nie uwzględniają w wynikach. Za jakiś czas patrzę - jestem. Przed Martą. Z 7 okrążeniami i czasem 01:38:36. Hahahahha :) No dobra, piszę drugi raz, niech to poprawią... :)
[Następnego dnia już było prawidłowo, -1 lap i ostatnie miejsce, trzecie w kategorii - w sumie gdybym została na dekorację to bym może dostała pucharek ale i tak uważam, że się nie należał więc nie żałuję. I faktycznie byłam ostatnia z kobiet. I przedostatnia w ogóle]

Podsumowując - było fajnie. Kurczę, naprawdę świetnie się bawiłam, było to całkiem nowe doświadczenie. Nigdy w życiu się tak nie ujechałam, na żadnym MTB ani nigdzie. Oczywiście, wychodzi mój brak doświadczenia, nieumiejętność jazdy w peletonie, nieumiejętność brania zakrętów ;) Ale i tak było fajnie.

runda honorowa + rozjazd

Niedziela, 11 maja 2014
Km: 15.38 Km teren: 0.00 Czas: 00:52 km/h: 17.75
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze

Łurzyckie Ściganie - Gassy - czasówka

Sobota, 10 maja 2014 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 9.50 Km teren: 0.00 Czas: 00:16 km/h: 35.62
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Nigdy wcześniej nie startowałam na szosie ale bardzo kusi mnie, żeby spróbować. Jutro ŻTC Super Prestige w Mińsku, na które się wybieram, ale postanowiłam dziś przepalić nogę na czasówce w Gassach, o której dowiedzialam się gdzieś z tydzień temu.
Okolica jest mi bardzo dobrze znana, trasa czasówki też. Niedaleko, spokojnym tempem niecała godzinka więc jadę rowerem. Aura niepewna, zabrałam zatem plecaczek z wiatrówką i dodatkowego buffa na szyję. Pierwsza okazja, żeby pokazać się w teamowych ciuchach na starcie więc pod cyklonową koszulkę założyłam tylko potówkę z długim rękawem. Do tego długie rękawiczki. Ubiór okazuje się idealny na dzisiejsze warunki.Wizyta w biurze zawodów - pusto. Dostaję numer 35 czyli start około 10:35. A tu dopiero 9-ta z minutami, co tu robić tyle czasu. No jak to co, ruszyć na trasę, zobaczyć w którą stronę wieje wiatr i czy na drodze od środy nie wyskoczyły żadne nowe dziury ;-) 
Niestety, wiatr wieje dziś w złą stronę. Wmordewind na początkowym odcinku od Gassów do Ciszycy, potem dalszy wmordewind po zakręcie w lewo w Ciszycy, potem w miarę spokój po kolejnym zakręcie w lewo w Opaczy (ale bynajmniej nie popycha). Nowych dziur nie ma, za to w Opaczy po lewej stronie drogi tną zwalone drzewo. Trzeba będzie uważać.
Po tej lekkiej rundce kręcę się po okolicy. Spotykam Cyklonów, Trenejro i Zosię, z którą znam się z Mazovii. Nie widzę nigdzie Uli, chociaż była zapisana na Datasporcie. Gadka szmatka i tak robi się 45 minut do mojego startu.
W miejscu startu wesoło, wszyscy rozmawiają ze wszystkimi, organizator objaśnia zasady i rozdaje chipy. Nagle pomiędzy tę gromadkę wpada samochód, trąbiąc i jadąc zdecydowanie zbyt szybko. Na szczęście wszyscy zdążają się odsunąć a organizator opieprza plującą się babę. Trochę jest stresu ale na szczęście szybko mija. Bengay pachnie a meszki gryzą.

Ploty, ploty (fot. Marcin Sójka)

Ponieważ jest chłodno, postanawiam nie dać mięśniom stygnąć, robię sobie jeszcze rozgrzewkę na trasie do Słomczyna.
Gdy potem czekam na swoją kolejkę, tętno skacze mi wyżej niż normalnie przed startem. Nie wiem czemu tak się stresuję. Dla rozrywki przyglądam się zawodnikom. Nie widzę chyba innych rowerów niż szosowe. Wśród nich sporo rowerów do jazdy na czas, niektóre nawet z pełnym kołem. Sporo czasowych kasków. Zastanawiam się, jaki tak naprawdę jest zysk czasowy z takim sprzętem, zwłaszcza jaki byłby dla takiego amatora jak ja.
Wreszcie ja. Minuta do startu... Pół minuty... 10 sekund... 3, 2, 1... GO!

fot. Łurzyckie Ściganie

Start zepsuty, jakoś bez przekonania nadepnęłam na pedały. Stracilam tu pewnie ze 2-3 sekundy. Ale dalej dostaję kopa adrenaliny i zapierniczam pod ten wiatr. Przepalam uda chyba na pierwszych 500m i muszę trochę zluzować ale i tak chyba mam niezłą prędkość. Jeszcze przed dojazdem do Ciszycy jednak, po około 5 minutach, wyprzedza mnie Bugatti Veyron ;-)  Znaczy się Żoliber na sprzęcie czasowym. Zajmuje mu to 3 sekundy, a może 2. O rety, to było coś! Po skręcie w Ciszycy Żoliber znika mi na horyzoncie ;-)  Przewidywałam, że jeśli będzie za mną startował mężczyzna, to mnie wyprzedzi, ale nie sądziłam, że aż tak.
Męczę się dalej, aż do zakrętu w Opaczy, potem można trochę odetchnąć i przyspieszyć. Może być niezły czas, w sumie. Jednak tu resztki godności odbierają mi dwa kolejne wyprzedzenia, drugi Żoliber a zaraz za nim jeszcze jeden zawodnik. O rety.
Trochę załamana, ale w końcu to faceci. W dodatku na sprzęcie do jazdy na czas. Ech, nieważne, pora jeszcze przepalić udo na ostatnim odcinku.
Po wjechaniu na metę przez chwilę jest mi mocno niedobrze ale mija. Dojeżdżam do grupki zawodników, sprawdzam czas. Na razie jeszcze nie wiadomo które miejsce. Na wyniki trzeba jeszcze trochę poczekać. Tymczasem zaczyna padac więc po spróbowaniu ciastek i soku z pokrzywy chowamy się pod namiotem i tu czekamy.
Przestaje padac i wychodzi słońce akurat na ogłoszenie wyników. Najpierw panie i jestem na trzecim miejscu. Przede mną Zosia, wyprzedziła mnie o 3 sekundy. Grrrr! Gdyby nie spartaczony start... Pierwsza jakas babeczka z Kolarski.eu, 10 sekund szybciej ode mnie.

Muszę pamiętać, żeby jednak na dekoracji występować w kasku ;) (fot. Łukasz Łyjak)


Z naszych, najlepszy wynik wykręcił Łukasz, był czwarty, zaraz po trzech Żoliberach. Tym bardziej daje mi to do myślenia, o ile jest się lepszym na rowerze czasowym ;-) 
Wracam z przygodnym znajomym, Mateuszem. I powrót najbardziej daje mi w kość bo wmordewind jest przez cały czas. Masakra. Zamiast rozjazdu wychodzi mi s3 i s4. Nie wiem, co to jutro będzie jak dzisiaj mnie tak styrało.

Fajna impreza, dobrze zorganizowana, kameralna. Może gdyby ją lepiej rozreklamować to byłoby więcej osób. Ale i tak było fajnie.

dojazd, rozgrzewka, powrót - czasówka Gassy

Sobota, 10 maja 2014 Kategoria >50 km, trening
Km: 60.16 Km teren: 0.00 Czas: 02:38 km/h: 22.85
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze

zimno, mokro, ble

Czwartek, 8 maja 2014 Kategoria trening
Km: 18.48 Km teren: 0.00 Czas: 00:50 km/h: 22.18
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Rano nie pojechałam do pracy rowerem bo ICM i wszelkie inne autorytety zapowiadały, że ma lać cały dzień. WQRW bo przez cały dzień nie spadła ani kropla, w dodatku było bardzo fajnie i ciepło. Oczywiście mega ulewa przyszła tuż przed tym, zanim wylazłam na rower wieczorem. Przyszła i zlała Przyczółkową i okolice. I mam w nosie, że były dwie tęcze bo zrobiło się okropnie zimno. I mokro w tyłek. Więc zrobiłam sobie tylko małą pętelkę przez Przyczółkową, z planowanych 2h wyszło 51 minut. Jedyne co dobre to wracając zaliczyłam myjnię, bo w końcu kiedyś trzeba było umyć Stradę.
Widziałam za to po drodze Cyklona w kasku czasowym, jak się później okazało, był to Łukasz. Śmieszne te kaski, ale jutrzejsza czasówka zobowiązuje. Ciekawe, swoją drogą, ile naprawdę taki kask daje przy amatorskim sciganiu.

czasówka przed czasówką

Środa, 7 maja 2014 Kategoria test, trening
Km: 44.01 Km teren: 0.00 Czas: 01:47 km/h: 24.68
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Wczoraj nie jeździłam, za to postanowiłam sprawdzić, czy moje kolana po długiej przerwie już nadają się do biegania. Przebiegłam sobie kółko wokół okolicznych bloków - i nic. Zachęcona więc, porozciągałam się chwilkę i ruszyłam na drugie kółko. Niestety, po 50 metrach lewe kolano powiedziało "stop". Wygląda na to, że muszę się z bieganiem jednak pożegnać :(
Na pocieszenie, wcześniej tego dnia, po powrocie z pracy zastałam w domu to:

:D
Jest to zaległy prezent na imieniny. Zaległy, bo imieniny miałam w lutym i chciałam ten kask przymierzyć w Plusie, gdzie obiecali, że dostawa kasków będzie na przełomie lutego/marca. Więc czekałam cierpliwie. Niestety, kasków nie było i nie było i nie było i nie było... wreszcie dotarły w połowie kwietnia ;) Okazało się jednak, że nie ma wśród nich upatrzonego przeze mnie modelu WIT-R. Ale kazali jeszcze poczekać więc jeszcze poczekałam... gdy WIT-R dojechał, po przymiarce stwierdziłam z przykrością, że rozmiar M jest za duży. Dosłownie o 1 cm w obwodzie. Szlag! W plusie powiedzieli, że mogą zamówić S ale będzie dopiero po długi weekendzie majowym. Znając sytuację z dostawami, postanowiłam nie czekać i zamówiłam go sama. Na Ibeju. O stówę drożej. Ale trudno.
W każdym razie wczoraj dotarł i dziś postanowiłam go przewietrzyć.
Nie planowałam żadnych hec dzisiaj ale wymyśliłam, że pojadę sobie obejrzeć trasę Czasówki w Gassach. Sama sobie robię na tej trasie czasówkę od czasu do czasu ale akurat w odwrotnym kierunku. Więc postanowiłam ją obejrzeć, żeby znaleźć optymalną linię przejazdu, sprawdzić czy nie ma dziur po drugiej stronie drogi itd.
Ale przecież, skoro już jadę na trasę czasówki, w sobotę ewentualnie mam wziąć udział w tym wydarzeniu a w niedzielę pojechać na ŻTC w Mińsku to wypadałoby dziś zrobić mocniejszy trening. A co, zrobię sobie nieplanowaną 20-minutówkę na tej trasie dzisiaj.

Zrobiłam :) Jechało mi się świetnie, poprawiłam swój najlepszy wynik z sierpnia zeszłego roku wykręcając przez 20 minut średnią 34,2 km/h. Znaczy nowy kask = +1 do aerodynamiki ;)
Za to przy powrocie załapałam mega bombę. Ciekawe, bo dopiero po około 35 minutach od czasówki. Nie jechałam zbyt szybko, raczej spokojnie i rekreacyjnie więc trochę mnie zdziwiła ta bomba. Ale prawdopodobnie był to efekt choróbska, które cały czas nieco mnie trzyma (codziennie rano boli mnie gardło i takie tam). Ale to była taka bomba, że aż mi się nogi zaczęły trząść a pikawa zaczęła skakać jak przed pierwszym seksem. Niestety, ponieważ nie planowałam czasówki tylko lekką jazdę to nie wzięłam ze sobą nic dla podreperowania zasobów glikogenu. Więc ledwo dotoczyłam się do domu, hehe.

Tak czy siak, zadowolona jestem, że poprawiłam wynik. Nie liczę na pudło w Gassach bo po tamtej trasie jeżdżą panny mocniejsze niż ja, ale jest fajnie.

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum