Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2014
Dystans całkowity: | 595.68 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 30:19 |
Średnia prędkość: | 19.65 km/h |
Liczba aktywności: | 26 |
Średnio na aktywność: | 22.91 km i 1h 09m |
Więcej statystyk |
Kross Uphill Race Śnieżka
Sobota, 9 sierpnia 2014 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 13.15 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:43 | km/h: | 7.66 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przyznam, że miałam obawę... bo gdy dojeżdżając autem do Karpacza zobaczyłam ogrom tej góry, to opadły mnie wątpliwości, czy ja przypadkiem nie zamierzam się z motyką... :)
Pakiet startowy na Ten Dzień odebrałam już wczoraj, no bo po co mam się spinać o poranku i stać w kolejce po odbiór, skoro i tak jestem na miejscu.
I tu ciekawostka. Sponsorem zawodów jest Lirene Men, producent kosmetyków dla mężczyzn. W pakiecie żel pod prysznic. Dla mężczyzn. Żel po goleniu. Dla mężczyzn. I balsam do ciała, to akurat chyba dla kobiet bo o jakimś słodkim zapachu. Ale po co mię te męskie kosmetyki? Zresztą balsam też niepotrzebny bo od trzech lat nie mogę zużyć tego opakowania co sobie kiedyś kupiłam. ;)
No ale nic, sponsor daje to, co uważa za stosowne, na pewno ktoś u mnie w pracy będzie chciał te kosmetyki ;)
Jaki to komfort, gdy nie trzeba się na zawody zrywać "skoro świt". Start o 10:00, do 9:30 trzeba oddać do biura zawodów ciuchy, które mogą się przydać przy zjeździe ze Śnieżki (ponoć przy zjeździe jest zimno) więc można wyjść z domu 09:20. Oczywiście ja, to ja, więc wychodzę pół godziny wcześniej. Oddaję do wwiezienia nogawki, spodenki 3/4, koszulkę termiczną z długim rękawem, wiatrówkę i długie rękawiczki. Potem się kręcę jeszcze, robię rozgrzewkę i takie tam.
Gdy staję w sektorze startowym, denerwuję się chyba bardziej niż normalnie przed startem. Śnieżka to dla mnie wielka niewiadoma. Nigdy nie jechałam tak długiego podjazdu a podczas pobytu tutaj w sumie zbyt wielu dłuższych podjazdów nie zaliczyłam. Nawierzchnia i nachylenie podjazdu też nie są mi znane bo rowerem podjechałam tylko do kościoła Wang zaś na piechotę z Zającem weszliśmy od Kopy. Dobrze chociaż, że pogoda dziś dopisuje (przez cały tydzień była w kratkę). Już można odczuć, że będzie upał.
Wreszcie start i od razu z "grubej rury". Z deptaka jedziemy za pilotem asfaltem pod górę (ul. Konstytucji 3 Maja a potem Karkonoską) a tempo wcale nie jest małe. Peletonik dość szybko się rozciąga. Oglądam się, ale na razie jeszcze nie jestem ostatnia ;) Po niecałych 4 km dojeżdżamy do zakrętu, gdzie zaczyna się bruk i podjazd do kościoła Wang. Tu się robi trochę trudniej bo czeka mnie pierwsza stromizna i bruk (ten fragment trasy jest mi znany więc wiem, jak go pokonać).
Pilnuję tętna i jadę sobie spokojnie, obserwując innych zawodników. Na tym odcinku trasy jedzie koło mnie "aparat" na twardym przełożeniu i w pedałach. Zygzaki robi coraz większe i narzeka, że jest już zmęczony a dopiero początek. Mówię mu, żeby zredukował i usiadł ale mnie ignoruje. Coraz bardziej za to zygzakuje obok mnie i w końcu muszę mu zwrócić uwagę, żeby mnie nie zepchnął z trasy. Strzela focha i trochę przyspiesza. Nie wiem, czy mi potem odjeżdża, czy gdzieś go wyprzedzam, bo już nie zwracam na niego uwagi.
Za Wang robi się jeszcze trochę stromiej i bruk coraz bardziej nierówny ale jedzie mi się dobrze. W tym zakresie tętna to mogę nawet jako tako rozmawiać więc rozmawiam z jadącymi moim tempem sąsiadami a czasem, gdy jest równiej, rozglądam się.
Na początku trasa prowadzi wśród drzew więc nie bardzo są widoki do podziwiania ale w pewnym momencie wyjeżdżamy z lasu i zaczyna być widać. A widać przepięknie. Żal, że przez większość czasu trzeba pilnować kierownicy i uważać na nawierzchnię.
(fot. http://www.fotomaraton.pl)
Jedzie mi się bardzo dobrze, chociaż momentami mam kryzysy, takich na trasie mam chyba dwa czy trzy. Pierwszy - na podjeździe pod schronisko Strzecha Akademicka, który ma dość znaczne nastromienie na długim odcinku. Mocny wiatr nie ułatwia sprawy ale jest OK. No i żałuję, że założyłam rękawiczki z krótkimi palcami. Ale bynajmniej nie dlatego, że jest mi zimno w ręce, tylko dlatego, że mam palce spocone, a że trzymam ręce prawie cały czas na rogach kierownicy (które są gładkie), to ręce mi się mocno ślizgają.
Zakręt i stromy podjazd za Strzechą Akademicką(fot. http://www.fotomaraton.pl)
Przy Strzesze (ok 8,5km) mam dobry czas, około 1h. Zaczynam nabierać pewności, że zmieszczę się w "wariancie pesymistycznym" czasu (poniżej 2h) oraz nadziei, że może zmieszczę się w "wariancie optymistycznym" (poniżej 1:45).
Już minęłam zakręt za Strzechą Akademicką. Kręć korbami dla Szatana! ;) (fot. http://www.fotomaraton.pl)
Jeszcze kawałek pod górę a potem się wypłaszcza a nawet jest w doł. Jedziemy do Domu Śląskiego. Rekordziści na tym zjeździe podobno osiągają VMax 60 km/h ale ja się nie odważam (pozwalam sobie na 45 km/h). Głównie przez wzgląd na pieszych turystów, których jest na trasie całkiem sporo oraz masakryczną trzęsiawkę (amor nie nadąża z wybieraniem i nadgarstki cierpią a w łydki łapią skurcze).
Zjazd do Domu Śląskiego (fot. http://www.fotomaraton.pl)
Niestety, zjazdu jest jedynie kilometr a potem znów zaczyna się znojne pedałowanie pod górę. Mam jednak świetny nastrój, wysiłek pod kontrolą, i cały czas jadę. W jednym miejscu muszę tylko się na moment zatrzymać bo na wystających kamulcach rower mnie nie słucha i zwozi mnie na bok trasy. Szczęściem, kibic stojący na poboczu pomaga mi wystartować ponownie, pchając za siodło.
W ogóle, doping ze strony turystów na trasie jest ogromny i bardzo pomaga wytrwać, zwłaszcza na najbardziej nastromionych odcinkach. Im bliżej mety, tym lepszy mam humor.
Banan na twarzy mówi sam za siebie (fot. http://www.fotomaraton.pl)
Na odcinku od Domu Śląskiego jednak znowu jest kryzys. Mielę na na najlżejszym przełożeniu i dopinguję sama siebie, na głos: "Jak zmieszczę się w 1:45 to kupię sobie jakieś za....iste buty, SiDi Dragon, czy coś". Dopiero teraz spostrzegam, że gość koło mnie jedzie w Dragonach więc zagajam z nim rozmowę, dla zabicia kryzysu. Okazuje się, że on tak normalnie to nie jeździ na rowerze tylko założył się z żoną, że rowerem będzie szybciej niż biegiem (przegrał). Jedziemy przez jakiś czas razem ale gdy mój kryzys mija, oddalam się od niego dość szybko.
Ostatni kryzys dopada mnie na samym końcu, bo wiem jaki stromy podjazd pod sam szczyt mnie czeka. Tam, gdzie szlak niebieski okrąża Śnieżkę od wschodu, idzie mi naprawdę ciężko i widzę, że muszę się sprężyć, bo nie zrobię mojego optymistycznego wariantu. Dostaję jeszcze zastrzyk sił na końcówkę i nawet najgorszy podjazd na trasie, ostatnie kilkadziesiąt metrów, udaje mi się wjechać (choć idąc tu na piechotę kilka dni temu, miałam wątpliwości co do tego) i to nawet bez zygzakowania. Pomaga gorący doping ludzi stojących z boku i obawa przed blamażem w postaci zatrzymania ;)
Ostatnie metry(fot. http://www.fotomaraton.pl)
(fot. Mieczysław Michalak, źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław)
JEST, JEST! Udało się, wszystko w siodle i to w lepszym wariancie czasowym! Jestem zachwycona!
Nie zdążam jednak jeszcze się "wyzipać" na górze, a już mnie atakują z kamerą i mikrofonem z TVP Wrocław (ach, ta sława).
Jezdę w Telewizoru :):):) (Gdzieśtam w okolicy 00:11:35)
https://www.youtube.com/watch?v=ksQrxz4cGv0
Przyznam, że zupełnie nie pamiętałam, co im powiedziałam wtedy ;) Wiem tylko, że wyzipałam najpierw, że nie dam rady chyba nic powiedzieć, ale poczekali cierpliwie ;) W międzyczasie słyszę głos komentatora - jestem piąta w kategorii :)))
(fot. http://www.fotomaraton.pl)
Zjazd, pilotowany, odbędzie się dopiero gdy ostatni zawodnik dotrze na metę, więc kręcę się jeszcze i zarabiam jeszcze kilka fotek.
Ubieram się na zjazd w wiatrówkę i długie rękawiczki ale żałuję, bo jest mi bardzo ciepło. Zjazd jest równie wymagający jak podjazd, a może nawet bardziej. Trzeba cały czas kontrolować tempo i kierunek, bo jedziemy dość zwartą grupą a trzęsawka na kamieniach nie pomaga. Wykorzystuję zatem chwilę postoju pod Domem Śląskim (czekamy aż wszyscy zjeżdżający ze Śnieżki dołączą do grupy) żeby się pozbyć kurtki. Do Wang zjazd w kontrolowanym tempie ale potem auto puszcza nas (chyba) i każdy już zjeżdża po swojemu. Zjazd asfaltem z karkołomną prędkością. Niestety, nie mam zapisu bo Garmin zdycha gdzieś po drodze :) No i trzeba uważać, bo mimo zjazdu wielu rowerzystów, niektórzy kierowcy próbują się wpychać z bocznych ulic, nie zważając na pierwszeństwo. Między innymi wielki autokar wyjeżdżający z parkingu. Ale, uff, udaje się cało dojechać do deptaka.
Dekoracja obejmuje również piąte miejsce. Nie tylko ja wciągam na podium synka. Zająca bardziej jednak interesuje bułeczka w jednej łapce i ciasteczko w drugiej, niż cokolwiek innego.(fot. http://www.fotomaraton.pl)
Czas: 01:43:22
Miejsce K3: 5/13, open: 11/27
Bardzo zadowolona :D
Pakiet startowy na Ten Dzień odebrałam już wczoraj, no bo po co mam się spinać o poranku i stać w kolejce po odbiór, skoro i tak jestem na miejscu.
I tu ciekawostka. Sponsorem zawodów jest Lirene Men, producent kosmetyków dla mężczyzn. W pakiecie żel pod prysznic. Dla mężczyzn. Żel po goleniu. Dla mężczyzn. I balsam do ciała, to akurat chyba dla kobiet bo o jakimś słodkim zapachu. Ale po co mię te męskie kosmetyki? Zresztą balsam też niepotrzebny bo od trzech lat nie mogę zużyć tego opakowania co sobie kiedyś kupiłam. ;)
No ale nic, sponsor daje to, co uważa za stosowne, na pewno ktoś u mnie w pracy będzie chciał te kosmetyki ;)
Jaki to komfort, gdy nie trzeba się na zawody zrywać "skoro świt". Start o 10:00, do 9:30 trzeba oddać do biura zawodów ciuchy, które mogą się przydać przy zjeździe ze Śnieżki (ponoć przy zjeździe jest zimno) więc można wyjść z domu 09:20. Oczywiście ja, to ja, więc wychodzę pół godziny wcześniej. Oddaję do wwiezienia nogawki, spodenki 3/4, koszulkę termiczną z długim rękawem, wiatrówkę i długie rękawiczki. Potem się kręcę jeszcze, robię rozgrzewkę i takie tam.
Gdy staję w sektorze startowym, denerwuję się chyba bardziej niż normalnie przed startem. Śnieżka to dla mnie wielka niewiadoma. Nigdy nie jechałam tak długiego podjazdu a podczas pobytu tutaj w sumie zbyt wielu dłuższych podjazdów nie zaliczyłam. Nawierzchnia i nachylenie podjazdu też nie są mi znane bo rowerem podjechałam tylko do kościoła Wang zaś na piechotę z Zającem weszliśmy od Kopy. Dobrze chociaż, że pogoda dziś dopisuje (przez cały tydzień była w kratkę). Już można odczuć, że będzie upał.
Wreszcie start i od razu z "grubej rury". Z deptaka jedziemy za pilotem asfaltem pod górę (ul. Konstytucji 3 Maja a potem Karkonoską) a tempo wcale nie jest małe. Peletonik dość szybko się rozciąga. Oglądam się, ale na razie jeszcze nie jestem ostatnia ;) Po niecałych 4 km dojeżdżamy do zakrętu, gdzie zaczyna się bruk i podjazd do kościoła Wang. Tu się robi trochę trudniej bo czeka mnie pierwsza stromizna i bruk (ten fragment trasy jest mi znany więc wiem, jak go pokonać).
Pilnuję tętna i jadę sobie spokojnie, obserwując innych zawodników. Na tym odcinku trasy jedzie koło mnie "aparat" na twardym przełożeniu i w pedałach. Zygzaki robi coraz większe i narzeka, że jest już zmęczony a dopiero początek. Mówię mu, żeby zredukował i usiadł ale mnie ignoruje. Coraz bardziej za to zygzakuje obok mnie i w końcu muszę mu zwrócić uwagę, żeby mnie nie zepchnął z trasy. Strzela focha i trochę przyspiesza. Nie wiem, czy mi potem odjeżdża, czy gdzieś go wyprzedzam, bo już nie zwracam na niego uwagi.
Za Wang robi się jeszcze trochę stromiej i bruk coraz bardziej nierówny ale jedzie mi się dobrze. W tym zakresie tętna to mogę nawet jako tako rozmawiać więc rozmawiam z jadącymi moim tempem sąsiadami a czasem, gdy jest równiej, rozglądam się.
Na początku trasa prowadzi wśród drzew więc nie bardzo są widoki do podziwiania ale w pewnym momencie wyjeżdżamy z lasu i zaczyna być widać. A widać przepięknie. Żal, że przez większość czasu trzeba pilnować kierownicy i uważać na nawierzchnię.
(fot. http://www.fotomaraton.pl)
Jedzie mi się bardzo dobrze, chociaż momentami mam kryzysy, takich na trasie mam chyba dwa czy trzy. Pierwszy - na podjeździe pod schronisko Strzecha Akademicka, który ma dość znaczne nastromienie na długim odcinku. Mocny wiatr nie ułatwia sprawy ale jest OK. No i żałuję, że założyłam rękawiczki z krótkimi palcami. Ale bynajmniej nie dlatego, że jest mi zimno w ręce, tylko dlatego, że mam palce spocone, a że trzymam ręce prawie cały czas na rogach kierownicy (które są gładkie), to ręce mi się mocno ślizgają.
Zakręt i stromy podjazd za Strzechą Akademicką(fot. http://www.fotomaraton.pl)
Przy Strzesze (ok 8,5km) mam dobry czas, około 1h. Zaczynam nabierać pewności, że zmieszczę się w "wariancie pesymistycznym" czasu (poniżej 2h) oraz nadziei, że może zmieszczę się w "wariancie optymistycznym" (poniżej 1:45).
Już minęłam zakręt za Strzechą Akademicką. Kręć korbami dla Szatana! ;) (fot. http://www.fotomaraton.pl)
Jeszcze kawałek pod górę a potem się wypłaszcza a nawet jest w doł. Jedziemy do Domu Śląskiego. Rekordziści na tym zjeździe podobno osiągają VMax 60 km/h ale ja się nie odważam (pozwalam sobie na 45 km/h). Głównie przez wzgląd na pieszych turystów, których jest na trasie całkiem sporo oraz masakryczną trzęsiawkę (amor nie nadąża z wybieraniem i nadgarstki cierpią a w łydki łapią skurcze).
Zjazd do Domu Śląskiego (fot. http://www.fotomaraton.pl)
Niestety, zjazdu jest jedynie kilometr a potem znów zaczyna się znojne pedałowanie pod górę. Mam jednak świetny nastrój, wysiłek pod kontrolą, i cały czas jadę. W jednym miejscu muszę tylko się na moment zatrzymać bo na wystających kamulcach rower mnie nie słucha i zwozi mnie na bok trasy. Szczęściem, kibic stojący na poboczu pomaga mi wystartować ponownie, pchając za siodło.
W ogóle, doping ze strony turystów na trasie jest ogromny i bardzo pomaga wytrwać, zwłaszcza na najbardziej nastromionych odcinkach. Im bliżej mety, tym lepszy mam humor.
Banan na twarzy mówi sam za siebie (fot. http://www.fotomaraton.pl)
Na odcinku od Domu Śląskiego jednak znowu jest kryzys. Mielę na na najlżejszym przełożeniu i dopinguję sama siebie, na głos: "Jak zmieszczę się w 1:45 to kupię sobie jakieś za....iste buty, SiDi Dragon, czy coś". Dopiero teraz spostrzegam, że gość koło mnie jedzie w Dragonach więc zagajam z nim rozmowę, dla zabicia kryzysu. Okazuje się, że on tak normalnie to nie jeździ na rowerze tylko założył się z żoną, że rowerem będzie szybciej niż biegiem (przegrał). Jedziemy przez jakiś czas razem ale gdy mój kryzys mija, oddalam się od niego dość szybko.
Ostatni kryzys dopada mnie na samym końcu, bo wiem jaki stromy podjazd pod sam szczyt mnie czeka. Tam, gdzie szlak niebieski okrąża Śnieżkę od wschodu, idzie mi naprawdę ciężko i widzę, że muszę się sprężyć, bo nie zrobię mojego optymistycznego wariantu. Dostaję jeszcze zastrzyk sił na końcówkę i nawet najgorszy podjazd na trasie, ostatnie kilkadziesiąt metrów, udaje mi się wjechać (choć idąc tu na piechotę kilka dni temu, miałam wątpliwości co do tego) i to nawet bez zygzakowania. Pomaga gorący doping ludzi stojących z boku i obawa przed blamażem w postaci zatrzymania ;)
Ostatnie metry(fot. http://www.fotomaraton.pl)
(fot. Mieczysław Michalak, źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław)
JEST, JEST! Udało się, wszystko w siodle i to w lepszym wariancie czasowym! Jestem zachwycona!
Nie zdążam jednak jeszcze się "wyzipać" na górze, a już mnie atakują z kamerą i mikrofonem z TVP Wrocław (ach, ta sława).
Jezdę w Telewizoru :):):) (Gdzieśtam w okolicy 00:11:35)
https://www.youtube.com/watch?v=ksQrxz4cGv0
Przyznam, że zupełnie nie pamiętałam, co im powiedziałam wtedy ;) Wiem tylko, że wyzipałam najpierw, że nie dam rady chyba nic powiedzieć, ale poczekali cierpliwie ;) W międzyczasie słyszę głos komentatora - jestem piąta w kategorii :)))
(fot. http://www.fotomaraton.pl)
Zjazd, pilotowany, odbędzie się dopiero gdy ostatni zawodnik dotrze na metę, więc kręcę się jeszcze i zarabiam jeszcze kilka fotek.
Ubieram się na zjazd w wiatrówkę i długie rękawiczki ale żałuję, bo jest mi bardzo ciepło. Zjazd jest równie wymagający jak podjazd, a może nawet bardziej. Trzeba cały czas kontrolować tempo i kierunek, bo jedziemy dość zwartą grupą a trzęsawka na kamieniach nie pomaga. Wykorzystuję zatem chwilę postoju pod Domem Śląskim (czekamy aż wszyscy zjeżdżający ze Śnieżki dołączą do grupy) żeby się pozbyć kurtki. Do Wang zjazd w kontrolowanym tempie ale potem auto puszcza nas (chyba) i każdy już zjeżdża po swojemu. Zjazd asfaltem z karkołomną prędkością. Niestety, nie mam zapisu bo Garmin zdycha gdzieś po drodze :) No i trzeba uważać, bo mimo zjazdu wielu rowerzystów, niektórzy kierowcy próbują się wpychać z bocznych ulic, nie zważając na pierwszeństwo. Między innymi wielki autokar wyjeżdżający z parkingu. Ale, uff, udaje się cało dojechać do deptaka.
Dekoracja obejmuje również piąte miejsce. Nie tylko ja wciągam na podium synka. Zająca bardziej jednak interesuje bułeczka w jednej łapce i ciasteczko w drugiej, niż cokolwiek innego.(fot. http://www.fotomaraton.pl)
Czas: 01:43:22
Miejsce K3: 5/13, open: 11/27
Bardzo zadowolona :D
Uphill Śnieżka - zjazd
Sobota, 9 sierpnia 2014 Kategoria trening
Km: | 13.15 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:15 | km/h: | 10.52 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
rozgrzewka przed Uphill Śnieżka
Sobota, 9 sierpnia 2014 Kategoria trening
Km: | 3.47 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:19 | km/h: | 10.96 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Karpacz dzień 5 - na Śnieżkę z Zającem
Czwartek, 7 sierpnia 2014 Kategoria wędrówki piesze, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Wędrówka |
Dziś postanowiliśmy poleźć na Śnieżkę. Trudno, odstoimy swoje w tej kolejce do wyciągu. Nie odstanie dwa dni temu było błędem, jak się okazało - bo dziś kolejka wielokrotnie dłuższa. Optymistyczny pan z poczatku kolejki powiedział nam, że stoi około 45 minut więc uznaliśmy, że to akceptowalne. Niestety, Pan źle ocenił czas stania - my staliśmy półtorej godziny. Zając w międzyczasie zdążył być marudny, głodny, śpiący, zajął się kamykami, zajął się łażeniem po schodach... przeszedł chyba wszystkie możliwe fazy nastroju. W końcu jednak siedliśmy na upragnione krzesełka.
Zając jechał na moich kolanach, poza moim rękami, dodatkowo był zabezpieczony zapiętym wokół nas obojga moim swetrem. Ale nie kręcił się zbytnio. Jazda na wyciągu, chociaż dość długa (kilkanaście minut), bardzo mu się podobała. Rozglądał się i zaciekawiony co chwilę pytał "co to".
Ponieważ sama "wyprawa" na Kopę była dłuższa niż zakładaliśmy, siedliśmy na chwilę w barze na górze, żeby coś zjeść i nakarmić Zająca. W międzyczasie zaczął kropić deszczyk ale po chwili zastanowienia uznaliśmy, że nie rozpuścimy się i poszliśmy.
Trochę kropi ale nie na tyle, żeby zakładać worki foliowe
Na Śnieżkę szliśmy o wiele krócej niż podawała mapa. Deszcz przestał kropić i nawet wyszło słońce. Zając zasnął w nosidle ale nie bardzo było gdzie go położyć na trawie tym razem bo było mokro. Więc szłam z nim śpiącym. Spał zaledwie pół godziny ale przespał większość trasy z Kopy na Śnieżkę.
Na Śnieżce masa ludzi, ciężko było znaleźć miejsce na zewnątrz. W restauracji jednak udało nam się wyhaczyć miejsce przy oknie. Zamówiliśmy sobie co nieco a Zając hasał dookoła.
Obadanie trasy przed Uphill Śnieżka
Jednak trochę nam się zeszło na wędrówce w obie strony i na zjazd krzesełkami przyszliśmy zaledwie 20 minut przed zamknięciem wyciągu.
Zając jechał na moich kolanach, poza moim rękami, dodatkowo był zabezpieczony zapiętym wokół nas obojga moim swetrem. Ale nie kręcił się zbytnio. Jazda na wyciągu, chociaż dość długa (kilkanaście minut), bardzo mu się podobała. Rozglądał się i zaciekawiony co chwilę pytał "co to".
Ponieważ sama "wyprawa" na Kopę była dłuższa niż zakładaliśmy, siedliśmy na chwilę w barze na górze, żeby coś zjeść i nakarmić Zająca. W międzyczasie zaczął kropić deszczyk ale po chwili zastanowienia uznaliśmy, że nie rozpuścimy się i poszliśmy.
Trochę kropi ale nie na tyle, żeby zakładać worki foliowe
Na Śnieżkę szliśmy o wiele krócej niż podawała mapa. Deszcz przestał kropić i nawet wyszło słońce. Zając zasnął w nosidle ale nie bardzo było gdzie go położyć na trawie tym razem bo było mokro. Więc szłam z nim śpiącym. Spał zaledwie pół godziny ale przespał większość trasy z Kopy na Śnieżkę.
Na Śnieżce masa ludzi, ciężko było znaleźć miejsce na zewnątrz. W restauracji jednak udało nam się wyhaczyć miejsce przy oknie. Zamówiliśmy sobie co nieco a Zając hasał dookoła.
Obadanie trasy przed Uphill Śnieżka
Jednak trochę nam się zeszło na wędrówce w obie strony i na zjazd krzesełkami przyszliśmy zaledwie 20 minut przed zamknięciem wyciągu.
Karpacz dzień 5 - pitu pitu po Karpaczu
Czwartek, 7 sierpnia 2014 Kategoria wycieczki i inne spontany, trening
Km: | 10.14 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:37 | km/h: | 16.44 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Karpacz dzeń 4 - pitu pitu po Karpaczu
Środa, 6 sierpnia 2014 Kategoria ze zdjęciami, wycieczki i inne spontany, trening
Km: | 14.07 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:06 | km/h: | 12.79 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Oprócz tego, że pokręciłam się po Karpaczu, to powtórzyłam również trasę, którą rano szliśmy z Zającem, bo była całkiem przyjemna.
Karpacz dzień 4 - dookoła Karpacza
Środa, 6 sierpnia 2014
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Wędrówka |
Naprawdę lekkie człapu człapu dookoła Karpacza. Nic szczególnego.
Karpacz dzień 3 - Strzecha Akademicka
Wtorek, 5 sierpnia 2014 Kategoria ze zdjęciami, wędrówki piesze
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Wędrówka |
Dziś mieliśmy wjechać wyciągiem na Kopę i stamtąd pójść na Śnieżkę. Odstraszyła nas jednak kolejka do kasy, która na oko wyglądała na pół godziny stania (jak się okazało kilka dni później, to była mała kolejka). Ruszyliśmy więc spod dolnej stacji wyciągu czarnym szlakiem, z zamiarem dotarcia do schroniska Strzecha Akademicka. Po niedługim czasie, niestety, Zając zasnął mi w nosidle. Przez chwilę zastanawialiśmy się co z tym fantem zrobić - bo w nosidle długo nie pośpi - to pewne - wracać nie bardzo mieliśmy ochotę.
Bezpośrednio po zaśnięciu Zając śpi z reguły tak mocno, że można go przekładać i się nie budzi więc znaleźliśmy kawałek szlaku, gdzie można było go położyć na trawie i zrobiliśmy "zrzut balastu".
Zając pospał gdzieś z półtorej godziny, podczas której my siedzieliśmy na drewnianych balach w pobliżu, trochę się nudząc i żałując, że nie mamy nic do czytania. Dobrze, że pogoda w miarę - chłodno trochę ale słonko pokazywało się od czasu do czasu.
Gdy Jaśnie Pan zakończył drzemkę, ruszyliśmy dalej.
Najgorszy był fragment tuż przed rozwidleniem szlaków. Nie dość, że stromy to jeszcze szuter zamienił się w wielkie, nierówne kamulce. Z każdym krokiem musiałam uważać, żeby Zając mnie nie przeważył do tyłu bo byśmy fest fiknęli. Na szczęście po rozstajach szlak złagodniał.
Kawałeczek trasy do góry Zając szedł samodzielnie i strasznie mu się podobało wchodzenie po kamieniach.
W schronisku wszyscy troje wrąbaliśmy ze smakiem obiad i zeszliśmy w dół sąsiednim szlakiem, który na szczęście okazał się o wiele łagodniejszy niż czarny.
Bezpośrednio po zaśnięciu Zając śpi z reguły tak mocno, że można go przekładać i się nie budzi więc znaleźliśmy kawałek szlaku, gdzie można było go położyć na trawie i zrobiliśmy "zrzut balastu".
Zając pospał gdzieś z półtorej godziny, podczas której my siedzieliśmy na drewnianych balach w pobliżu, trochę się nudząc i żałując, że nie mamy nic do czytania. Dobrze, że pogoda w miarę - chłodno trochę ale słonko pokazywało się od czasu do czasu.
Gdy Jaśnie Pan zakończył drzemkę, ruszyliśmy dalej.
Najgorszy był fragment tuż przed rozwidleniem szlaków. Nie dość, że stromy to jeszcze szuter zamienił się w wielkie, nierówne kamulce. Z każdym krokiem musiałam uważać, żeby Zając mnie nie przeważył do tyłu bo byśmy fest fiknęli. Na szczęście po rozstajach szlak złagodniał.
Kawałeczek trasy do góry Zając szedł samodzielnie i strasznie mu się podobało wchodzenie po kamieniach.
W schronisku wszyscy troje wrąbaliśmy ze smakiem obiad i zeszliśmy w dół sąsiednim szlakiem, który na szczęście okazał się o wiele łagodniejszy niż czarny.
Karpacz dzień 2 - Orlinek
Poniedziałek, 4 sierpnia 2014 Kategoria wycieczki i inne spontany, trening
Km: | 13.88 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:03 | km/h: | 13.22 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś od rana pogoda była niepewna więc trening postanowiłam odrobić rano. Pojechałam sobie przez miasto w górę, ul. 3 Maja a potem Olimpijską. Przy okazji zahaczyłam o skocznię Orlinek. Przy górnej stacji wyciągu kanapowego skusiła mnie trasa zjazdowa biegnąca pod wyciągiem więc sobie nią zjechałam. Spodobało mi się więc sobie wjechałam i zjechałam jeszcze raz a potem odbiłam w Karkonoską i wjechałam sobie po raz drugi do Wang, tyle, że od drugiej strony. Zjechałam tą samą trasą co wczoraj. Dziś było sucho więc zjazd był o wiele szybszy. W pewnym momencie dogoniłam auto. Niestety, droga była kręta więc nie dało się go wyprzedzić ale cały czas jechałam za nim, trochę na hamulcach. Szkoda, że nie dało się wyprzedzić, kierowca miałby pewnie fajną minę ;)
Karpacz dzień 1 - deszczowym rowerem do Wang
Niedziela, 3 sierpnia 2014 Kategoria wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami, trening
Km: | 7.64 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:41 | km/h: | 11.18 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Trochę dziś się zlazłam z Zającem na plecach więc zrobiłam tylko późnym wieczorem krótką przejażdżkę, powtarzając poranną trasę pieszą do Wang. Po kilku minutach jazdy, niestety, złapała mnie ulewa. Na szczęście trafiło się jakieś uprzejme drzewo, którego gałęzie i igły (!) okazały się tak gęste, że mogłam pod nim przeczekać oberwanie chmury i jedyne co do mnie docierało to przyjemna "mgiełka". Zastanawiałam się, czy jechać dalej czy jednak wrócić - niezależnie od kierunku i tak bym zmokła więc postanowiłam jechać dalej.
Do Wang dotarłam po około 28 minutach we wciąż padającym deszczu.
Wieczorno-deszczowy Wang
Na zjeździe nie pozwoliłam sobie na pohulanie bo było całkiem ciemno i całkiem mokro, więc zjazd tą samą trasą zajął mi około 12 minut. Tyłek miałam kompletnie mokry i wracąjac solidnie zmarzłam.
Do Wang dotarłam po około 28 minutach we wciąż padającym deszczu.
Wieczorno-deszczowy Wang
Na zjeździe nie pozwoliłam sobie na pohulanie bo było całkiem ciemno i całkiem mokro, więc zjazd tą samą trasą zajął mi około 12 minut. Tyłek miałam kompletnie mokry i wracąjac solidnie zmarzłam.