Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2012
Dystans całkowity: | 1008.88 km (w terenie 235.00 km; 23.29%) |
Czas w ruchu: | 55:43 |
Średnia prędkość: | 19.47 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 175 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (92 %) |
Liczba aktywności: | 39 |
Średnio na aktywność: | 29.67 km i 1h 25m |
Więcej statystyk |
faceci lecą na rowerzystki
Wtorek, 8 maja 2012 Kategoria dojazdy, trening
Km: | 42.43 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:57 | km/h: | 21.76 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 160160 ( 88%) | HRavg | 130( 72%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zastanawiałam się, przed wyjściem z pracy, czy założyć długi rękaw. Zdecydowałam, że nie założę jednak, bo wyglądało na to, że jest dość ciepło. I faktycznie. W porównaniu do poranka, było bardzo przyjemne ciepełko - temperatura idealna.
Dojazd na Okrzeszyn i tam interwały z wysoką kadencją. Przyznam, że ciężko się w ciągu 30 sekund wkręcić do czwartej strefy tętna. Naprawdę musiałam się ostro nakombinować a po zakończonym treningu nogi miałam jak z ołowiu. Przez dłuższy czas po zakończeniu kręciłam z kadencją bliską 60 ;)
Podczas powrotu, już na dojeździe do LK, dogonił mnie jakiś biker i zasapany zagadnął, jak dojedzie... no właśnie - sam nie umiał powiedzieć gdzie chce dojechać. Coś tam gadał o jakimś krzyżu więc wysnułam przypuszczenie, że chodzi mu o miejsce katastrofy lotniczej. Jednak nie. Ponieważ jego opowieści o tym, gdzie chce dojechać były dość mętne, uznałam, że próbuje nawiązać znajomość. I faktycznie, za chwilę Tomek (bo tak się przedstawił) zmienił temat - zapytał mnie o imię, zapytał gdzie jadę i wyraził zdziwienie, że do domu ;) Próbował mnie namówić na wspólną jazdę ale mu powiedziałam, że narzeczony na mnie czeka i życzyłam mu miłej jazdy.
No cóż, to miłe, że jeszcze ktoś mnie podrywa ;) Z podbudowanym EGO ruszyłam dalej, na myjnię i do Bikemana oddać Skocinkę na przegląd.
rozgrzewka
3 serie interwałów 30 sek x 20 sek x 10, przerwy 3 min.
rozjazd
kadencja 82/113
Dojazd na Okrzeszyn i tam interwały z wysoką kadencją. Przyznam, że ciężko się w ciągu 30 sekund wkręcić do czwartej strefy tętna. Naprawdę musiałam się ostro nakombinować a po zakończonym treningu nogi miałam jak z ołowiu. Przez dłuższy czas po zakończeniu kręciłam z kadencją bliską 60 ;)
Podczas powrotu, już na dojeździe do LK, dogonił mnie jakiś biker i zasapany zagadnął, jak dojedzie... no właśnie - sam nie umiał powiedzieć gdzie chce dojechać. Coś tam gadał o jakimś krzyżu więc wysnułam przypuszczenie, że chodzi mu o miejsce katastrofy lotniczej. Jednak nie. Ponieważ jego opowieści o tym, gdzie chce dojechać były dość mętne, uznałam, że próbuje nawiązać znajomość. I faktycznie, za chwilę Tomek (bo tak się przedstawił) zmienił temat - zapytał mnie o imię, zapytał gdzie jadę i wyraził zdziwienie, że do domu ;) Próbował mnie namówić na wspólną jazdę ale mu powiedziałam, że narzeczony na mnie czeka i życzyłam mu miłej jazdy.
No cóż, to miłe, że jeszcze ktoś mnie podrywa ;) Z podbudowanym EGO ruszyłam dalej, na myjnię i do Bikemana oddać Skocinkę na przegląd.
rozgrzewka
3 serie interwałów 30 sek x 20 sek x 10, przerwy 3 min.
rozjazd
kadencja 82/113
bbbrrrRRR!
Wtorek, 8 maja 2012 Kategoria dojazdy
Km: | 9.19 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:28 | km/h: | 19.69 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 152152 ( 84%) | HRavg | 128( 71%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
O rety, rety! Ale zimno :) Nie sądziłam, że w tym sezonie jeszcze będę musiała grzebać w szafie w poszukiwaniu cieplejszych ciuchów. A jednak. Nie grzebałam jednak długo - wygrzebałam tylko koszulkę termiczną z długim.
Jadąc do pracy trochę jednak żałowałam, że nie wygrzebałam też spodenek 3/4 bo w kolana mi było chłodno.
Na szczęście słonko dogrzewa dzisiaj więc po południu powinno już być ciepło.
Wczoraj postanowiłam skorzystać z nowej karty Benefit, którą mam z pracy i pójść za darmo na basen :) Poszliśmy z Markiem do Aquafit na Kabatach. Trochę się popluskaliśmy w basenie a potem jacuzzi i sauna. Fajnie było. Przy okazji sprawdziłam, ile mogę przepłynąć pod wodą - przepływam całą długość basenu czyli 20 metrów (to mały basen jest).
Jadąc do pracy trochę jednak żałowałam, że nie wygrzebałam też spodenek 3/4 bo w kolana mi było chłodno.
Na szczęście słonko dogrzewa dzisiaj więc po południu powinno już być ciepło.
Wczoraj postanowiłam skorzystać z nowej karty Benefit, którą mam z pracy i pójść za darmo na basen :) Poszliśmy z Markiem do Aquafit na Kabatach. Trochę się popluskaliśmy w basenie a potem jacuzzi i sauna. Fajnie było. Przy okazji sprawdziłam, ile mogę przepłynąć pod wodą - przepływam całą długość basenu czyli 20 metrów (to mały basen jest).
Merida Mazovia MTB Olsztyn - zaskakujący przypływ sił
Niedziela, 6 maja 2012 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 61.64 | Km teren: | 54.00 | Czas: | 02:56 | km/h: | 21.01 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 172172 ( 95%) | HRavg | 160( 88%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Szykuję się dzisiaj na siedzenie na kole Beacie. Dobrze się jej siedzi na kole bo ona dobrze jeździ ;) Niestety, plan pali na panewce zaraz za startem, ale od początku.
Beatę na wszelki wypadek zasłoniłam ;)
Na początku jest zimny deszcz. Równiutko o 11tej zaczyna padać. Ale potem na szczęście jest już lepiej bo deszcz tylko postraszył i sobie poszedł. Gorzej, że robi się zimno. Mnie w ogóle nie przyszło do głowy, że po tych ostatnich upałach, nawet jeszcze w sobotę, może zrobić się tak zimno. Na starcie jeszcze nie jest tak źle, ale pod koniec termometr w liczniku pokazuje około 10 stopni. Pół biedy gdy jedzie się przez las ale na otwartym terenie zimno robi się przenikliwe.
Miejsce startu, moim zdaniem, dość niefortunne. Teren szkoły, dość ciasny. Sektory stoją ustawione wężykiem a wyjeżdża się wąską ścieżką, nieledwie gęsiego. Więc już gdy przesuwamy się do linii startu mnie i Beatę rozdziela kilku innych rowerzystów, wpychających się z boku. Ale to nie jest wielki problem, bo wiem, że jestem w stanie ją dogonić zaraz po starcie.
Po wyjechaniu z terenu szkoły przez dość długi czas nie mogę się rozgrzać i wskoczyć na wysokie obroty. Dopiero Norbert mnie trochę motywuje, krzycząc, żebym podgoniła bo za mną zrobił się pociąg.
Niestety, gdy celem podgonienia chcę wrzucić na blat z przodu, łańcuch robi coś kompletnie dziwnego, a mianowicie spada po zewnętrznej stronie korby. Nigdy dotychczas mi się to nie zdarzyło. Spadał w różnych sytuacjach, przeważnie przy redukcji, ale nie przy multiplikacji, w dodatku z przodu. Chyba się cholerstwo rozregulowało.
Jeszcze się trzymam Norberta (zdjęcie z galerii użytkownika PaulP z forum Mazovii)
Trochę pada (zdjęcie z galerii użytkownika PatrycjaB z forum Mazovii
Przez chwilę nie jestem pewna co się stało. Gdy patrzę w dół, okazuje się, że łańcuch prawie się oplątał wokół ramienia korby - przeraziłam się, że się zerwał. Na szczęście nie jest aż tak źle. Muszę się co prawda zatrzymać i poprawić - za pierwszym razem nie chce wskoczyć więc chwilę się z nim siłuję. W międzyczasie mija mnie cały kolejny sektor (7), co oznacza, że mam prawdopodobnie ponad minutę straty. Szlag.
No cóż, zdarza się, awaria rzecz codzienna - ja i tak mam ich dość mało podczas zawodów. Wsiadam z powrotem na rower i zaczynam gonić. Wiem, że na dogonienie Beaty nie mam większych szans, ale chcę chociaż dogonić sektor więc staram się jechać tak szybko, jak to tylko możliwe.
Wiem mniej więcej, kiedy spodziewać się premii Autolandu więc cisnę ile sił, jednak nie spodziewałam się, że jest ona umiejscowiona na takiej ściance. Jak dla mnie - niepodjeżdżalnej. Słyszałam po zawodach plotkę, że podobno tylko 4 osoby podjechały tę górkę.
Po premii zaczyna mi się jechać dość nędznie. W przybliżeniu, mniej więcej równie dobrze mi się jedzie, co biegło mi się w czwartek, czyli beznadziejnie. Jakaś jestem zdechła i chociaż wyprzedzam kilka osób, po niedługim czasie to mnie zaczynają wyprzedzać. Wyprzedza mnie nawet Zosia, od której z reguły jestem szybsza. Wyprzedza i ginie.
Pierwsza połowa trasy upływa mi na siłowaniu się z profilem trasy i walce z samą sobą. Pierwsza połowa jest kondycyjno-wytrzymałościowa. Jest dużo podjazdów o różnej długości i nastromieniu, które dają mi trochę w kość. Cały czas coś się dzieje - podjazd, zjazd, wertepy, zjazd, podjazd, wertepy. Nie ma kiedy się napić, nie wspominając już o zjedzeniu żelu. Zaczynam mieć dość bardzo szybko. Około 16 kilometra wciągam żel, potem drugi około 30go. Poza tym postanawiam trochę odpuścić i jadę nieco lżej, niż bym chciała.
Chyba to odpuszczenie i zjedzenie dwóch żeli ma zbawienny efekt bo w drugiej połowie czuję, jakby mi doszły skrzydła. Jedzie mi się o wiele lepiej, płynniej. Chyba zresztą najbardziej kondycyjna część już za mną bo w drugiej połowie podjazdy są jakby łagodniejsze i jest ich mniej. Jedzie mi się coraz fajniej i zaczynam wyprzedzać innych zawodników. Rozkręcam się i dopiero zaczynam doceniać uroki trasy.
Prędkość taka, że aż mię rozmazało (fotka z galerii użytkownika gpm7 z forum Mazovii
Fajne, kondycyjne podjazdy różnego rodzaju. Fajne, szybkie zjazdy. Trzy zjazdy dość strome, ale dwa z nich zjeżdżam bez większych obaw (jednym z nich jest ścianka Autolandu, tylko w przeciwnym kierunku). Trzeci natomiast wywołuje u mnie zastrzyk adrenaliny bo nie dość, że jest całkiem stromy, to jeszcze usiany korzeniami. Zjeżdżam go - jak na mnie - dość szybko, z komarami w zębach. W dodatku obok stoją jacyś kibice i biją brawo, krzyczą i ogólnie warto dla nich trochę poszarżować na tym zjeździe ;)
Mielimy, mielimy... (Zdjęcie z galerii użytkownika gpm7 z forum Mazovii)
Jeden podjazd również wywołuje u mnie uśmiech, z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że jest fajny. Po klasycznym, starym, zniszczonym bruku, kręty i wąski. Obok również stoją mieszkańcy okolicznych domów i dopingują intensywnie. Drugi powód to taki, że udaje mi się tu dojść Zosię i zaraz ją wyprzedzić (ale nie powiem, było ciężko, goniłam ją ze 20 kilometrów!).
Są jednak i mankamenty, przede wszystkim pogodowe. Jest zimno. Ja jestem ubrana całkiem na krótko i naprawdę żałuję, że nie założyłam bluzy i długich rękawiczek. Zwłaszcza na fragmentach na otwartym terenie, których jest dość sporo. Na jednym w dodatku jest taki wmordewind, że wszyscy mielą po prostym jakby jechali pod górkę.
Dość sporo jest również asfaltu. Ja co prawda lubię asfalt, bo on daje trochę odpocząć i podgonić, ale jak jest go za dużo to też niedobrze. A dzisiaj jest go chyba z 7-8 kilometrów. Kolejnym mankamentem jest to, że gdy jestem przekonana, że do mety mam jeszcze tylko 4 kilometry i zasuwam ile bozia dała, to nagle widzę tabliczkę... "8 km do mety". Ups.
Tuż przed metą wyprzedza mnie jakaś siksa z BSA, ech. Chyba to była Justyna Zawistowska, bo nie widzę innej kandydatki na to.
Ostatnie metry przed metą (zdjęcie z galerii użytkownika ArteQ z forum Mazovii
Wjeżdżam na metę całkiem dobrym tempem, mam jeszcze siłę na finisz chociaż nie ma z kim się ścigać. Na mecie już stoi Marek i Ciocia. Ciocia, jak to Ciocia, drze się jak opętana i dopinguje chyba wszystkich wjeżdżających, strasznie ją za to kocham.
Jeszcze finisz
Za metą spotykam kapitana mojego teamu, Daniela i Beatę. Chwilkę gadamy. Beata robi mi nadzieję na podium (ona się dość dobrze orientuje, kto jak jechał i kto jest obecny z czołówki). Jednak jest bardzo zimno więc postanawiam nie czekać bezczynnie na smsa z wynikiem, idę się umyć. Po drodze spotykam znaną osobistość, Henia Sytnera z Trójki więc korzystam z okazji żeby mieć z nim zdjęcie.
"Ale fajna trasa!"
"...I był taki zarąbisty zjazd z korzeniami"
Z Henrykiem Sytnerem
Gdy już wyłażę z szatni przychodzi sms :D:D Jestem trzecia. Super! Ciocia znów mi przyniosła szczęście :) Chyba muszę ją zabierać na wszystkie zawody (w zeszłym roku podium było dwa razy, za każdym razem gdy Ciocia mi towarzyszyła na zawodach).
Ten wyszczerz mówi wszystko. A za Renatę był jakiś facet ;)
Oklaskujemy też Beatę
Ogólnie to mimo kiepskiego samopoczucia w pierwszej połowie, zawody oceniam jako bardzo udane. Dobre tempo, dobry wynik, mała strata do czołówki.
64 km / 02:55:49
K3: 3/9, open 9/31
Strata do Klimczuk (drugiej) niecałe 1,5 minuty, do Renaty (pierwszej) też nieduża, tylko 5 minut.
Z Beatą przegrałam o około 8 minut, ale to i tak jest dobry wynik.
No i awans do 5 sektora :)
kadencja 76/171
#
Beatę na wszelki wypadek zasłoniłam ;)
Na początku jest zimny deszcz. Równiutko o 11tej zaczyna padać. Ale potem na szczęście jest już lepiej bo deszcz tylko postraszył i sobie poszedł. Gorzej, że robi się zimno. Mnie w ogóle nie przyszło do głowy, że po tych ostatnich upałach, nawet jeszcze w sobotę, może zrobić się tak zimno. Na starcie jeszcze nie jest tak źle, ale pod koniec termometr w liczniku pokazuje około 10 stopni. Pół biedy gdy jedzie się przez las ale na otwartym terenie zimno robi się przenikliwe.
Miejsce startu, moim zdaniem, dość niefortunne. Teren szkoły, dość ciasny. Sektory stoją ustawione wężykiem a wyjeżdża się wąską ścieżką, nieledwie gęsiego. Więc już gdy przesuwamy się do linii startu mnie i Beatę rozdziela kilku innych rowerzystów, wpychających się z boku. Ale to nie jest wielki problem, bo wiem, że jestem w stanie ją dogonić zaraz po starcie.
Po wyjechaniu z terenu szkoły przez dość długi czas nie mogę się rozgrzać i wskoczyć na wysokie obroty. Dopiero Norbert mnie trochę motywuje, krzycząc, żebym podgoniła bo za mną zrobił się pociąg.
Niestety, gdy celem podgonienia chcę wrzucić na blat z przodu, łańcuch robi coś kompletnie dziwnego, a mianowicie spada po zewnętrznej stronie korby. Nigdy dotychczas mi się to nie zdarzyło. Spadał w różnych sytuacjach, przeważnie przy redukcji, ale nie przy multiplikacji, w dodatku z przodu. Chyba się cholerstwo rozregulowało.
Jeszcze się trzymam Norberta (zdjęcie z galerii użytkownika PaulP z forum Mazovii)
Trochę pada (zdjęcie z galerii użytkownika PatrycjaB z forum Mazovii
Przez chwilę nie jestem pewna co się stało. Gdy patrzę w dół, okazuje się, że łańcuch prawie się oplątał wokół ramienia korby - przeraziłam się, że się zerwał. Na szczęście nie jest aż tak źle. Muszę się co prawda zatrzymać i poprawić - za pierwszym razem nie chce wskoczyć więc chwilę się z nim siłuję. W międzyczasie mija mnie cały kolejny sektor (7), co oznacza, że mam prawdopodobnie ponad minutę straty. Szlag.
No cóż, zdarza się, awaria rzecz codzienna - ja i tak mam ich dość mało podczas zawodów. Wsiadam z powrotem na rower i zaczynam gonić. Wiem, że na dogonienie Beaty nie mam większych szans, ale chcę chociaż dogonić sektor więc staram się jechać tak szybko, jak to tylko możliwe.
Wiem mniej więcej, kiedy spodziewać się premii Autolandu więc cisnę ile sił, jednak nie spodziewałam się, że jest ona umiejscowiona na takiej ściance. Jak dla mnie - niepodjeżdżalnej. Słyszałam po zawodach plotkę, że podobno tylko 4 osoby podjechały tę górkę.
Po premii zaczyna mi się jechać dość nędznie. W przybliżeniu, mniej więcej równie dobrze mi się jedzie, co biegło mi się w czwartek, czyli beznadziejnie. Jakaś jestem zdechła i chociaż wyprzedzam kilka osób, po niedługim czasie to mnie zaczynają wyprzedzać. Wyprzedza mnie nawet Zosia, od której z reguły jestem szybsza. Wyprzedza i ginie.
Pierwsza połowa trasy upływa mi na siłowaniu się z profilem trasy i walce z samą sobą. Pierwsza połowa jest kondycyjno-wytrzymałościowa. Jest dużo podjazdów o różnej długości i nastromieniu, które dają mi trochę w kość. Cały czas coś się dzieje - podjazd, zjazd, wertepy, zjazd, podjazd, wertepy. Nie ma kiedy się napić, nie wspominając już o zjedzeniu żelu. Zaczynam mieć dość bardzo szybko. Około 16 kilometra wciągam żel, potem drugi około 30go. Poza tym postanawiam trochę odpuścić i jadę nieco lżej, niż bym chciała.
Chyba to odpuszczenie i zjedzenie dwóch żeli ma zbawienny efekt bo w drugiej połowie czuję, jakby mi doszły skrzydła. Jedzie mi się o wiele lepiej, płynniej. Chyba zresztą najbardziej kondycyjna część już za mną bo w drugiej połowie podjazdy są jakby łagodniejsze i jest ich mniej. Jedzie mi się coraz fajniej i zaczynam wyprzedzać innych zawodników. Rozkręcam się i dopiero zaczynam doceniać uroki trasy.
Prędkość taka, że aż mię rozmazało (fotka z galerii użytkownika gpm7 z forum Mazovii
Fajne, kondycyjne podjazdy różnego rodzaju. Fajne, szybkie zjazdy. Trzy zjazdy dość strome, ale dwa z nich zjeżdżam bez większych obaw (jednym z nich jest ścianka Autolandu, tylko w przeciwnym kierunku). Trzeci natomiast wywołuje u mnie zastrzyk adrenaliny bo nie dość, że jest całkiem stromy, to jeszcze usiany korzeniami. Zjeżdżam go - jak na mnie - dość szybko, z komarami w zębach. W dodatku obok stoją jacyś kibice i biją brawo, krzyczą i ogólnie warto dla nich trochę poszarżować na tym zjeździe ;)
Mielimy, mielimy... (Zdjęcie z galerii użytkownika gpm7 z forum Mazovii)
Jeden podjazd również wywołuje u mnie uśmiech, z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że jest fajny. Po klasycznym, starym, zniszczonym bruku, kręty i wąski. Obok również stoją mieszkańcy okolicznych domów i dopingują intensywnie. Drugi powód to taki, że udaje mi się tu dojść Zosię i zaraz ją wyprzedzić (ale nie powiem, było ciężko, goniłam ją ze 20 kilometrów!).
Są jednak i mankamenty, przede wszystkim pogodowe. Jest zimno. Ja jestem ubrana całkiem na krótko i naprawdę żałuję, że nie założyłam bluzy i długich rękawiczek. Zwłaszcza na fragmentach na otwartym terenie, których jest dość sporo. Na jednym w dodatku jest taki wmordewind, że wszyscy mielą po prostym jakby jechali pod górkę.
Dość sporo jest również asfaltu. Ja co prawda lubię asfalt, bo on daje trochę odpocząć i podgonić, ale jak jest go za dużo to też niedobrze. A dzisiaj jest go chyba z 7-8 kilometrów. Kolejnym mankamentem jest to, że gdy jestem przekonana, że do mety mam jeszcze tylko 4 kilometry i zasuwam ile bozia dała, to nagle widzę tabliczkę... "8 km do mety". Ups.
Tuż przed metą wyprzedza mnie jakaś siksa z BSA, ech. Chyba to była Justyna Zawistowska, bo nie widzę innej kandydatki na to.
Ostatnie metry przed metą (zdjęcie z galerii użytkownika ArteQ z forum Mazovii
Wjeżdżam na metę całkiem dobrym tempem, mam jeszcze siłę na finisz chociaż nie ma z kim się ścigać. Na mecie już stoi Marek i Ciocia. Ciocia, jak to Ciocia, drze się jak opętana i dopinguje chyba wszystkich wjeżdżających, strasznie ją za to kocham.
Jeszcze finisz
Za metą spotykam kapitana mojego teamu, Daniela i Beatę. Chwilkę gadamy. Beata robi mi nadzieję na podium (ona się dość dobrze orientuje, kto jak jechał i kto jest obecny z czołówki). Jednak jest bardzo zimno więc postanawiam nie czekać bezczynnie na smsa z wynikiem, idę się umyć. Po drodze spotykam znaną osobistość, Henia Sytnera z Trójki więc korzystam z okazji żeby mieć z nim zdjęcie.
"Ale fajna trasa!"
"...I był taki zarąbisty zjazd z korzeniami"
Z Henrykiem Sytnerem
Gdy już wyłażę z szatni przychodzi sms :D:D Jestem trzecia. Super! Ciocia znów mi przyniosła szczęście :) Chyba muszę ją zabierać na wszystkie zawody (w zeszłym roku podium było dwa razy, za każdym razem gdy Ciocia mi towarzyszyła na zawodach).
Ten wyszczerz mówi wszystko. A za Renatę był jakiś facet ;)
Oklaskujemy też Beatę
Ogólnie to mimo kiepskiego samopoczucia w pierwszej połowie, zawody oceniam jako bardzo udane. Dobre tempo, dobry wynik, mała strata do czołówki.
64 km / 02:55:49
K3: 3/9, open 9/31
Strata do Klimczuk (drugiej) niecałe 1,5 minuty, do Renaty (pierwszej) też nieduża, tylko 5 minut.
Z Beatą przegrałam o około 8 minut, ale to i tak jest dobry wynik.
No i awans do 5 sektora :)
kadencja 76/171
#
dobry trening
Piątek, 4 maja 2012
Km: | 32.61 | Km teren: | 11.00 | Czas: | 01:27 | km/h: | 22.49 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 170170 ( 94%) | HRavg | 134( 74%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po czym poznać, że zrobiło się naprawdę dobry trening? Po tym, że robisz cały na maksa, od początku do końca a potem leżysz na kierownicy przez dłuższą chwilę, ledwo zipiąc ;)
Tak właśnie dzisiaj było. Wszystkie powtórzenia na maksa, w strefie 4, w tempie około 30 km/h. Dobrze, że trochę zaczął kropić deszczyk, to spacerowicze się zmyli i nie przeszkadzali.
Na dojeździe do LK usiadł mi na karku jakiś wielki biker. Wiózł mi się na kole dłuższą chwilę, śmiem twierdzić, że kilka km. Ale w końcu dał zmianę. Jednak on był wypoczęty a ja już zmęczona więc nie utrzymałam tej zmiany. A w cholerę, niech jedzie ;) W końcu co to za porządki, żeby wielki facet wiózł się na kole kobiecie?
rozgrzewka
1 min x 30 sek x 10
rozjazd
kadencja 80/173
Tak właśnie dzisiaj było. Wszystkie powtórzenia na maksa, w strefie 4, w tempie około 30 km/h. Dobrze, że trochę zaczął kropić deszczyk, to spacerowicze się zmyli i nie przeszkadzali.
Na dojeździe do LK usiadł mi na karku jakiś wielki biker. Wiózł mi się na kole dłuższą chwilę, śmiem twierdzić, że kilka km. Ale w końcu dał zmianę. Jednak on był wypoczęty a ja już zmęczona więc nie utrzymałam tej zmiany. A w cholerę, niech jedzie ;) W końcu co to za porządki, żeby wielki facet wiózł się na kole kobiecie?
rozgrzewka
1 min x 30 sek x 10
rozjazd
kadencja 80/173
kolejny rekord
Piątek, 4 maja 2012 Kategoria dojazdy
Km: | 9.37 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:24 | km/h: | 23.42 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Znów pobiłam rekord w czasie dojazdu do pracy. I to mimo tego, że jeszcze zajechałam pod śmietnik wyrzucić worek ;)
Równo 24 minuty spod bloku do momentu zaparkowania w garażu :)
Ale zgrzałam się niemiłosiernie ;)
Równo 24 minuty spod bloku do momentu zaparkowania w garażu :)
Ale zgrzałam się niemiłosiernie ;)
Bieg Konstytucji 3 Maja
Czwartek, 3 maja 2012 Kategoria zawody biegowe, bieganie
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:27 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 175175 ( 97%) | HRavg | 166( 92%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tylko zmiana butów z SPD na biegowe i skok na biuro zawodów. Odbiór pakietów szybki i bezbolesny - ładna techniczna koszulka, Asics (!). Czasem wydanie 50 zł na pakiet startowy się zdecydowanie opłaca ;)
Swoje musieliśmy odsiedzieć bo biuro zawodów według grafiku miało być czynne tylko do 9:30 a start biegu dopiero o 11:00. Oczywiście okazało się, że biuro było czynne długo jeszcze, aż prawie do rozpoczęcia biegu. No ale cóż, przyjście późniejsze byłoby jakimś ryzykiem. Trochę połaziliśmy, trochę posiedzieliśmy. Gdy szliśmy już na miejsce startu pojawił się Krzysiek na swojej kolarce, którego wcześniej namówiłam, żeby przyszedł nam pokibicować.
Skwapliwie skorzystaliśmy z okazji i oddaliśmy mu zbędny balast (klucze, telefon itd.).
Miejsce startu, moim zdaniem, dość niefortunne, na ul. Rozbrat (niedaleko WOSiR), która to uliczka jest dość wąska. Przepchnęliśmy się z Markiem trochę do przodu, żeby nie musieć przepychać się w początkowej fazie biegu. W moim przypadku jednego to niezbyt pomogło - i tak musiałam się przepychać.
Na przepychankach traci się cenne sekundy :(
Na początek czekał podbieg bo z Rozbrat skręcało się w Górnośląską. Moje plany były takie, że - no dobra, fajnie, podbieg wezmę na świeżo, bo jest tuż po starcie, a potem będzie już tylko łatwiej.
Gówno prawda. Tak się "zafiksowałam" na tym, żeby utrzymać tempo 05:23, że kompletnie bez sensu spaliłam się na tym podbiegu. I potem było już tylko gorzej.
Nie pomogły płaskie jak deska Al. Ujazdowskie, nie pomógł zarąbisty zbieg Agrykolą. Było gorzej i gorzej. W dodatku upał nie pomagał.
Poza tym od samego startu chciało mi się pić i siku ;) Masakra.
Na 3,5km (na Czerniakowskiej) dopadł mnie taki kryzys, że musiałam przejść na moment do marszu. Potem było mi już ciężko utrzymać nawet 05:30 i zaczęłam się martwić nawet nie o złamanie 27 minut ale choćby o złamanie życiówki (27:31).
Kolejny kryzys był kilometr później, na Łazienkowskiej, gdy w zasadzie meta już była tuż tuż. A ja znów musiałam przejść do marszu, w dodatku zhiperwentylowałam się kompletnie. Udało mi się co prawda przyspieszyć na ostatnich kilkuset metrach ale to nie poprawiło zbytnio tempa.
Wbiegłam na metę kompletnie zmasakrowana, Garmin pokazywał 27:30. No cóż, w tym momencie to dopiero czas oficjalny pokaże, czy jest ta durna życiówka, czy też nie.
Marek z Krzyśkiem już na mnie czekali za barierkami. W zasadzie to wyrwałam Markowi z ręki resztkę Powera i wychłeptałam go zanim zdążył powiedzieć "ale...".
Potem dopiero ruszyłam się do bufetu po własnego Powera i wodę. Pół wody wylałam na siebie, bo musiałam się schłodzić. Resztę picia wypiłam duszkiem.
Gdy doszliśmy do Pepsi Areny po rowery, dotarł sms z czasem: 00:27:26. Czyli życiówka pobita o 5 sekund.
No, nie takiego wyniku się spodziewałam... ale lepszy rydz niż nic ;) Zawszę mogę zwalić na podbieg ;)
Nowe buty spisały się doskonale - nie obcieram sobie w nich paluchów, nawet w upał, co mnie cieszy. Spodenki za to są dość potliwe ale wygodne.
dystans: 5km, czas: 00:27:26
Swoje musieliśmy odsiedzieć bo biuro zawodów według grafiku miało być czynne tylko do 9:30 a start biegu dopiero o 11:00. Oczywiście okazało się, że biuro było czynne długo jeszcze, aż prawie do rozpoczęcia biegu. No ale cóż, przyjście późniejsze byłoby jakimś ryzykiem. Trochę połaziliśmy, trochę posiedzieliśmy. Gdy szliśmy już na miejsce startu pojawił się Krzysiek na swojej kolarce, którego wcześniej namówiłam, żeby przyszedł nam pokibicować.
Skwapliwie skorzystaliśmy z okazji i oddaliśmy mu zbędny balast (klucze, telefon itd.).
Miejsce startu, moim zdaniem, dość niefortunne, na ul. Rozbrat (niedaleko WOSiR), która to uliczka jest dość wąska. Przepchnęliśmy się z Markiem trochę do przodu, żeby nie musieć przepychać się w początkowej fazie biegu. W moim przypadku jednego to niezbyt pomogło - i tak musiałam się przepychać.
Na przepychankach traci się cenne sekundy :(
Na początek czekał podbieg bo z Rozbrat skręcało się w Górnośląską. Moje plany były takie, że - no dobra, fajnie, podbieg wezmę na świeżo, bo jest tuż po starcie, a potem będzie już tylko łatwiej.
Gówno prawda. Tak się "zafiksowałam" na tym, żeby utrzymać tempo 05:23, że kompletnie bez sensu spaliłam się na tym podbiegu. I potem było już tylko gorzej.
Nie pomogły płaskie jak deska Al. Ujazdowskie, nie pomógł zarąbisty zbieg Agrykolą. Było gorzej i gorzej. W dodatku upał nie pomagał.
Poza tym od samego startu chciało mi się pić i siku ;) Masakra.
Na 3,5km (na Czerniakowskiej) dopadł mnie taki kryzys, że musiałam przejść na moment do marszu. Potem było mi już ciężko utrzymać nawet 05:30 i zaczęłam się martwić nawet nie o złamanie 27 minut ale choćby o złamanie życiówki (27:31).
Kolejny kryzys był kilometr później, na Łazienkowskiej, gdy w zasadzie meta już była tuż tuż. A ja znów musiałam przejść do marszu, w dodatku zhiperwentylowałam się kompletnie. Udało mi się co prawda przyspieszyć na ostatnich kilkuset metrach ale to nie poprawiło zbytnio tempa.
Wbiegłam na metę kompletnie zmasakrowana, Garmin pokazywał 27:30. No cóż, w tym momencie to dopiero czas oficjalny pokaże, czy jest ta durna życiówka, czy też nie.
Marek z Krzyśkiem już na mnie czekali za barierkami. W zasadzie to wyrwałam Markowi z ręki resztkę Powera i wychłeptałam go zanim zdążył powiedzieć "ale...".
Potem dopiero ruszyłam się do bufetu po własnego Powera i wodę. Pół wody wylałam na siebie, bo musiałam się schłodzić. Resztę picia wypiłam duszkiem.
Gdy doszliśmy do Pepsi Areny po rowery, dotarł sms z czasem: 00:27:26. Czyli życiówka pobita o 5 sekund.
No, nie takiego wyniku się spodziewałam... ale lepszy rydz niż nic ;) Zawszę mogę zwalić na podbieg ;)
Nowe buty spisały się doskonale - nie obcieram sobie w nich paluchów, nawet w upał, co mnie cieszy. Spodenki za to są dość potliwe ale wygodne.
dystans: 5km, czas: 00:27:26
powrót do źródeł
Czwartek, 3 maja 2012 Kategoria wycieczki i inne spontany
Km: | 17.69 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:07 | km/h: | 15.84 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 151151 ( 83%) | HRavg | 113( 62%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: b'twin Triban 3 (sprzedany) | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dojazd i powrót na miejsce Biegu Konstytucji 3 Maja (tzn. pod Pepsi Arena). Powrót do źródeł, bo aby uniknąć potrzeby zostawiania czegokolwiek w depozycie pojechałam w spodenkach biegowych (które z natury rzeczy są bez pampersa) i bez kasku. Buty SPD wzięłam stare i zużyte, żeby nikomu nie chciało ich się kraść ;)
O ile jazda w spodenkach biegowych nie była problemem, a nawet było mi zaskakująco wygodnie, o tyle bez kasku czułam się... dziwnie. Jak bez głowy! ;)
Powrót z Krzyśkiem, który dojechał do nas, żeby pokibicować nam na mecie. Przy okazji przejechałam się kilkadziesiąt metrów jego Meridą i odkryłam Sorę. Przerzutki w jego rowerze chodzą cudownie gładko, płynnie i miękko. W porównaniu z moimi - niebo a ziemia. Ale na razie nie zamierzam inwestować w zmianę osprzętu w Tribanie.
O ile jazda w spodenkach biegowych nie była problemem, a nawet było mi zaskakująco wygodnie, o tyle bez kasku czułam się... dziwnie. Jak bez głowy! ;)
Powrót z Krzyśkiem, który dojechał do nas, żeby pokibicować nam na mecie. Przy okazji przejechałam się kilkadziesiąt metrów jego Meridą i odkryłam Sorę. Przerzutki w jego rowerze chodzą cudownie gładko, płynnie i miękko. W porównaniu z moimi - niebo a ziemia. Ale na razie nie zamierzam inwestować w zmianę osprzętu w Tribanie.
gdzie ta burza
Środa, 2 maja 2012 Kategoria dojazdy
Km: | 32.43 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:33 | km/h: | 20.92 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 154154 ( 85%) | HRavg | 123( 68%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: b'twin Triban 3 (sprzedany) | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miały być dzisiaj burze. I tak się nastawiłam już, że pewnie rano będzie lało. Nie lało jednak, było bardzo ładnie i słonecznie. Choć w porównaniu do kilku ostatnich dni - chłodno (około 15 stopni). Wiał zimny wiatr i przez pół drogi do pracy było mi dość zimno z tego powodu.
Burza była, i owszem, ale jedynie zasygnalizowana. Grzmotnęło dwa razy i spadły trzy krople. Po południu się rozpogodziło i słonko znów wyjrzało zza krzaków.
Powrót przez Kabaty.
Burza była, i owszem, ale jedynie zasygnalizowana. Grzmotnęło dwa razy i spadły trzy krople. Po południu się rozpogodziło i słonko znów wyjrzało zza krzaków.
Powrót przez Kabaty.
treningowycieczka
Wtorek, 1 maja 2012 Kategoria >50 km, trening, wycieczki i inne spontany
Km: | 59.49 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:15 | km/h: | 18.30 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 148148 ( 82%) | HRavg | 118( 65%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: b'twin Triban 3 (sprzedany) | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wczoraj padło ze strony Krzyśka sakramentalne "Kręcimy coś jutro?". Jasne, coś można skręcić ;)
Najpierw jednak musiałam "odwalić" trening. Dzisiaj na tapecie podjazdy. Nie chciało mi się jechać na Agrykolę, bo to wydłużyłoby trening i opóźniło przejażdżkę z Krzyśkiem i Markiem więc postanowiłam zaryzykować ul. Orszady. Jeżdżą tam co prawda auta ale tylko w jedną stronę (pod górę i z reguły wolniej niż rower bo jest dużo hopek) więc nie powinno to sprawiać problemu.
Faktycznie, problemu nie było. Cały trening bez przeszkadzajek. Tzn. trochę przeszkadzały hopki bo niektóre z nich są agresywne i rzucają się na rowerzystę zasuwającego 30 km/h ale jakoś to przeżyłam. Triban też. Chyba.
Pod koniec treningu zadzwoniłam do chłopaków, że kończę i żeby się zbierali :)
Trochę musiałam na nich poczekać bo Marek jeszcze spał, gdy dzwoniłam a Krzysiek musiał się po coś wrócić do chaty, ale w efekcie wyjechaliśmy coś po 11tej.
Trasa szosowa, przez Okrzeszyn, Konstancin, Bielawę i takie tam. Fajnie się jechało. W jednym miejscu postanowiłam spróbować ile wykręcę na płaskim i wyszło 49,26 (na stojąco) ale ogólnie wycieczka dość spokojna. Upał nie dawał się zbytnio we znaki podczas jazdy - tylko gdy się na chwilę zatrzymywałam to pot mnie oblewał.
rozgrzewka
podjazdy 200 m x 20
sprinty zakończone podjazdem (400 m + 100 m) x4
wycieczka
kadencja 64/109
Najpierw jednak musiałam "odwalić" trening. Dzisiaj na tapecie podjazdy. Nie chciało mi się jechać na Agrykolę, bo to wydłużyłoby trening i opóźniło przejażdżkę z Krzyśkiem i Markiem więc postanowiłam zaryzykować ul. Orszady. Jeżdżą tam co prawda auta ale tylko w jedną stronę (pod górę i z reguły wolniej niż rower bo jest dużo hopek) więc nie powinno to sprawiać problemu.
Faktycznie, problemu nie było. Cały trening bez przeszkadzajek. Tzn. trochę przeszkadzały hopki bo niektóre z nich są agresywne i rzucają się na rowerzystę zasuwającego 30 km/h ale jakoś to przeżyłam. Triban też. Chyba.
Pod koniec treningu zadzwoniłam do chłopaków, że kończę i żeby się zbierali :)
Trochę musiałam na nich poczekać bo Marek jeszcze spał, gdy dzwoniłam a Krzysiek musiał się po coś wrócić do chaty, ale w efekcie wyjechaliśmy coś po 11tej.
Trasa szosowa, przez Okrzeszyn, Konstancin, Bielawę i takie tam. Fajnie się jechało. W jednym miejscu postanowiłam spróbować ile wykręcę na płaskim i wyszło 49,26 (na stojąco) ale ogólnie wycieczka dość spokojna. Upał nie dawał się zbytnio we znaki podczas jazdy - tylko gdy się na chwilę zatrzymywałam to pot mnie oblewał.
rozgrzewka
podjazdy 200 m x 20
sprinty zakończone podjazdem (400 m + 100 m) x4
wycieczka
kadencja 64/109