Mazovia MTB Marathon Szczytno pachnące poziomkami
Niedziela, 26 czerwca 2011 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 56.50 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:39 | km/h: | 21.32 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 175175 ( 97%) | HRavg | 163( 90%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jeden z nowych celów na ten sezon został dzisiaj zrealizowany, a to mianowicie i konkretnie cel trzeci, czyli przywieźć jeszcze jeden pucharek :)
Cel numer trzy spełniony
Hm, tak sobie w myślach wyznaczyłam właśnie jeszcze jeden cel dodatkowy... żeby chociaż raz w tym sezonie przywieźć pucharek za drugie miejsce ;)
Do Szczytna podróż nietypowa bo tym razem bez Marka. Marek musiał, niestety, zostać w domu, warować przy telefonie i kompie :( Ale pożyczył mi auto :)
To skorzystałam z okazji i zawiozłam Tatę na chatę do rodziny. To jest domek letniskowy mojego wujka, tylko 30 km od Szczytna, więc pojechaliśmy tam w sobotę i spędziliśmy kilka miłych chwil. Miałam przy okazji przeprawę bo pierwszy raz prowadziłam sama auto w tak długiej trasie i w dodatku bez Marka. Mój Tata oczywiście też jest kierowcą, ale postanowiłam sprawdzić, czy w razie czego będę mogła całkiem sama pojechać na jakieś zawody, bez szofera.
Być może... to była jedna z przyczyn, dla której maraton jechało mi się słabo, bo jednak dla niewprawnego kierowcy prowadzenie auta jest męczące. Drugą przyczyną być może było to, że kiepsko spałam, bo moja kochana rodzinka postanowiła mnie obudzić, najpierw o 6 a potem o 7 rano. O 4 rano zaś obudziły mnie ptaki, w końcu to las...
Nogi miałam jak z waty, zwłaszcza na początku. Pierwsze 15 km było okropne.
Ale po kolei. Na zawody przyjeżdżamy o mniej więcej standardowej porze, tuż po 10 rano. Znalezienie miejsca parkingowego bez problemu.
Obowiązkowy kibelek ;) W tej miłej okolicy spotykam Krzyśka i Norberta.
Potem zawijam od razu do mojego sektora (piątego), który jest prawie przy wejściu na stadion. Gdy tak sobie stoję, nagle do sektora pakuje się jakiś wielki gość ;) To Damian. Dziwię się, że startuje z piątki, ale wpadł tylko towarzysko do mnie. Wyjątkowo się nie wyzłośliwia, pewnie zachowuje siły na "po". Potem z boku gdzieś wyskakuje do mnie Aretzky, bezczelnie twierdząc, że nienawidzi mnie za koszulkę. Przygaduję mu, że jak się nie chodzi na treningi WKK to się nie ma koszulki.
Krzysiek ustawia się gdzieś z przodu sektora, mnie nie chce się do niego pchać. Zresztą postanowiłam dzisiaj zastosować nową strategię (w zasadzie to w ogóle jakąś strategię) i nie jechać na maksa od samego początku, żeby rozłożyć siły lepiej na cały dystans. Więc na początku Krzysiek mi trochę ucieka.
Wytęż wzrok:
A jeśli mnie nie znaleźliście na tamtej fotce, to na tej nie powinno być problemu
Krzysiek na początku mi trochę odjechał - na tej fotce to widać. Połowa Krzyśka po prawej, połowa mnie po lewej, pośrodku jakiś obcy biker ;)
Jedzie mi się jakoś kiepsko, waciane nogi. Jak napisałam, widzę w zasadzie dwa powody tego stanu. Lekkie niewyspanie i zmęczenie po prowadzeniu poprzedniego dnia auta. Poza tym organizatorzy zafundowali nam dość mocno pofałdowaną trasę i na początek sporo podjazdów. W dodatku od samego początku nasuwa mnie kolano.
Jednak po niedługiej chwili doganiam Krzyśka i wyprzedzam na jakimś podjeździe. Trochę mu uciekam, jednak cały czas siedzi mi na plecach.
Po kilkunastu kilometrach rozkręcam się ale Krzysiek mnie znowu za jakiś czas przegania. Niedobrze, nie mogę tak łatwo oddać pola. Kolejne kilka kilometrów i znów ja jadę pierwsza. Staram się jak mogę, żeby mnie nie dogonił.
Do pierwszego bufetu wypijam prawie całe picie, a tu zonk... na bufecie nie ma picia w butelkach, tylko kubeczki. Oż fak. Trudno, nie zatrzymuję się żeby uzupełnić picie. Łapię tylko batona i lecę dalej, licząc na to, ze ostatni łyk picia mi uratuje życie w potrzebie do kolejnego bufetu. Wciągam batona od razu, picie zostawiam sobie na kryzysowy moment.
Nie ma bata, na kolejne zawody trzeba zainwestować w camelback.
Od jakiegoś czasu Krzyśka już nie widzę za sobą, gdzieś się zgubił.
Rozglądam się też pilnie za moją rywalką, Dorotą. Ona jedzie z siódmego sektora (o ile jedzie) więc niestety, nie mam jej jak kontrolować, ale przynajmniej mogę pilnować pleców czy nie pojawia się gdzieś w okolicy.
Teraz jedzie mi się lepiej, trasa zaczyna mi wreszcie sprawiać przyjemność. Jest naprawdę ślicznie, jak z pocztówki. Kwiaty, łąki, pola, las. I wszechobecny zapach poziomek oraz... w niektórych miejscach swojska woń nawozu ;) Ptaki śpiewają...
Trasa fajna, urozmaicona, dość mocno pofałdowana ale mało techniczna. Chociaż... pewnie dla niektórych szutry, dziury i niewielkie łachy piachu oraz drobne błotko są techczniczne, dla mnie przestały być techniczne jakiś czas temu. Mało asfaltu.
Przyjemny błotno-trawiasty singielek nad jeziorem
Jedno miejsce tylko psuje miły oku i nosu efekt... rozkładające się na trasie zwłoki jakiegoś biednego zwierzaka. Musimy to miejsce minąć dwukrotnie, na początku i pod koniec trasy.
Na drugim bufecie na szczęście są butelki więc łapię Powera i jeszcze banana. Po wciągnięciu banana momentalnie mam przypływ energii. Nie sądziłam, że to tak może działać. Końcówkę trasy jadę już dość mocno zmęczona ale w niezłym tempie. Odpuszczam sobie tylko dwa miejsca, które przechodzę z buta. Kamienisto-stromo-wąski podjazd, który wyglądał świetnie i pewnie bym go z przyjemnością pokonała gdyby był na początku trasy ale już nie miałam na niego siły, oraz dużą błotnistą kałużę pod sam koniec, gdzie postanowiłam, że skoro całą trasę przejechałam w miarę czysta to nie będę się teraz brudzić.
Na metę wpadam tuż przed Rękawkiem ;) I przed Krzyśkiem, który ma do mnie stratę 37 sekund, uf o włos!
Naprawdę próbowałam ich gonić jeszcze nawet na samym końcu
Meta!
Czułam na plecach oddech Krzyśka przez całą trasę
Po wydyszeniu się, gadamy chwilę z Krzyśkiem i Norbertem oraz Olafem, potem jeszcze spotykam Che, która przez pomyłkę pojechała Mega, ale i tak jest trzecia w swojej kategorii. Objechała mnie o około 20 minut jadąc tempem jak na giga. To jest harpagan... Przy okazji mogę sobie podnieść Speca, ale lekuchny jest...
Che wsadziła mi ze 20 minut
Pod podium jeszcze przychodzi Damian, porobić to, co odłożył na później to znaczy powyzłośliwiać się :) Ale nie pozostaję dłużna.
Dystans według orga 61 km, według licznika 56,5 km
Czas 02:38:41
miejsce open 15/25, K3 3/6
w generalce open awans na 8 miejsce
Uf, całe szczęście, że się nie zatrzymałam na tym bufecie bo Kasia Morończyk z Airbika wpadła na metę tylko 27 sekund po mnie! Dorota była aż na 5 miejscu, włożyłam jej 10 minut. Czyżby jakaś awaria?
Wygląda na to, że moja Ciocia mi przynosi szczęście. Jak kibicowała mi w Olsztynie to też byłam na podium ;) Muszę ją częściej brać na zawody.
Rodzinka wypatruje mnie pilnie
kadencja 78/120
KOW: 8 (1272)
Cel numer trzy spełniony
Hm, tak sobie w myślach wyznaczyłam właśnie jeszcze jeden cel dodatkowy... żeby chociaż raz w tym sezonie przywieźć pucharek za drugie miejsce ;)
Do Szczytna podróż nietypowa bo tym razem bez Marka. Marek musiał, niestety, zostać w domu, warować przy telefonie i kompie :( Ale pożyczył mi auto :)
To skorzystałam z okazji i zawiozłam Tatę na chatę do rodziny. To jest domek letniskowy mojego wujka, tylko 30 km od Szczytna, więc pojechaliśmy tam w sobotę i spędziliśmy kilka miłych chwil. Miałam przy okazji przeprawę bo pierwszy raz prowadziłam sama auto w tak długiej trasie i w dodatku bez Marka. Mój Tata oczywiście też jest kierowcą, ale postanowiłam sprawdzić, czy w razie czego będę mogła całkiem sama pojechać na jakieś zawody, bez szofera.
Być może... to była jedna z przyczyn, dla której maraton jechało mi się słabo, bo jednak dla niewprawnego kierowcy prowadzenie auta jest męczące. Drugą przyczyną być może było to, że kiepsko spałam, bo moja kochana rodzinka postanowiła mnie obudzić, najpierw o 6 a potem o 7 rano. O 4 rano zaś obudziły mnie ptaki, w końcu to las...
Nogi miałam jak z waty, zwłaszcza na początku. Pierwsze 15 km było okropne.
Ale po kolei. Na zawody przyjeżdżamy o mniej więcej standardowej porze, tuż po 10 rano. Znalezienie miejsca parkingowego bez problemu.
Obowiązkowy kibelek ;) W tej miłej okolicy spotykam Krzyśka i Norberta.
Potem zawijam od razu do mojego sektora (piątego), który jest prawie przy wejściu na stadion. Gdy tak sobie stoję, nagle do sektora pakuje się jakiś wielki gość ;) To Damian. Dziwię się, że startuje z piątki, ale wpadł tylko towarzysko do mnie. Wyjątkowo się nie wyzłośliwia, pewnie zachowuje siły na "po". Potem z boku gdzieś wyskakuje do mnie Aretzky, bezczelnie twierdząc, że nienawidzi mnie za koszulkę. Przygaduję mu, że jak się nie chodzi na treningi WKK to się nie ma koszulki.
Krzysiek ustawia się gdzieś z przodu sektora, mnie nie chce się do niego pchać. Zresztą postanowiłam dzisiaj zastosować nową strategię (w zasadzie to w ogóle jakąś strategię) i nie jechać na maksa od samego początku, żeby rozłożyć siły lepiej na cały dystans. Więc na początku Krzysiek mi trochę ucieka.
Wytęż wzrok:
A jeśli mnie nie znaleźliście na tamtej fotce, to na tej nie powinno być problemu
Krzysiek na początku mi trochę odjechał - na tej fotce to widać. Połowa Krzyśka po prawej, połowa mnie po lewej, pośrodku jakiś obcy biker ;)
Jedzie mi się jakoś kiepsko, waciane nogi. Jak napisałam, widzę w zasadzie dwa powody tego stanu. Lekkie niewyspanie i zmęczenie po prowadzeniu poprzedniego dnia auta. Poza tym organizatorzy zafundowali nam dość mocno pofałdowaną trasę i na początek sporo podjazdów. W dodatku od samego początku nasuwa mnie kolano.
Jednak po niedługiej chwili doganiam Krzyśka i wyprzedzam na jakimś podjeździe. Trochę mu uciekam, jednak cały czas siedzi mi na plecach.
Po kilkunastu kilometrach rozkręcam się ale Krzysiek mnie znowu za jakiś czas przegania. Niedobrze, nie mogę tak łatwo oddać pola. Kolejne kilka kilometrów i znów ja jadę pierwsza. Staram się jak mogę, żeby mnie nie dogonił.
Do pierwszego bufetu wypijam prawie całe picie, a tu zonk... na bufecie nie ma picia w butelkach, tylko kubeczki. Oż fak. Trudno, nie zatrzymuję się żeby uzupełnić picie. Łapię tylko batona i lecę dalej, licząc na to, ze ostatni łyk picia mi uratuje życie w potrzebie do kolejnego bufetu. Wciągam batona od razu, picie zostawiam sobie na kryzysowy moment.
Nie ma bata, na kolejne zawody trzeba zainwestować w camelback.
Od jakiegoś czasu Krzyśka już nie widzę za sobą, gdzieś się zgubił.
Rozglądam się też pilnie za moją rywalką, Dorotą. Ona jedzie z siódmego sektora (o ile jedzie) więc niestety, nie mam jej jak kontrolować, ale przynajmniej mogę pilnować pleców czy nie pojawia się gdzieś w okolicy.
Teraz jedzie mi się lepiej, trasa zaczyna mi wreszcie sprawiać przyjemność. Jest naprawdę ślicznie, jak z pocztówki. Kwiaty, łąki, pola, las. I wszechobecny zapach poziomek oraz... w niektórych miejscach swojska woń nawozu ;) Ptaki śpiewają...
Trasa fajna, urozmaicona, dość mocno pofałdowana ale mało techniczna. Chociaż... pewnie dla niektórych szutry, dziury i niewielkie łachy piachu oraz drobne błotko są techczniczne, dla mnie przestały być techniczne jakiś czas temu. Mało asfaltu.
Przyjemny błotno-trawiasty singielek nad jeziorem
Jedno miejsce tylko psuje miły oku i nosu efekt... rozkładające się na trasie zwłoki jakiegoś biednego zwierzaka. Musimy to miejsce minąć dwukrotnie, na początku i pod koniec trasy.
Na drugim bufecie na szczęście są butelki więc łapię Powera i jeszcze banana. Po wciągnięciu banana momentalnie mam przypływ energii. Nie sądziłam, że to tak może działać. Końcówkę trasy jadę już dość mocno zmęczona ale w niezłym tempie. Odpuszczam sobie tylko dwa miejsca, które przechodzę z buta. Kamienisto-stromo-wąski podjazd, który wyglądał świetnie i pewnie bym go z przyjemnością pokonała gdyby był na początku trasy ale już nie miałam na niego siły, oraz dużą błotnistą kałużę pod sam koniec, gdzie postanowiłam, że skoro całą trasę przejechałam w miarę czysta to nie będę się teraz brudzić.
Na metę wpadam tuż przed Rękawkiem ;) I przed Krzyśkiem, który ma do mnie stratę 37 sekund, uf o włos!
Naprawdę próbowałam ich gonić jeszcze nawet na samym końcu
Meta!
Czułam na plecach oddech Krzyśka przez całą trasę
Po wydyszeniu się, gadamy chwilę z Krzyśkiem i Norbertem oraz Olafem, potem jeszcze spotykam Che, która przez pomyłkę pojechała Mega, ale i tak jest trzecia w swojej kategorii. Objechała mnie o około 20 minut jadąc tempem jak na giga. To jest harpagan... Przy okazji mogę sobie podnieść Speca, ale lekuchny jest...
Che wsadziła mi ze 20 minut
Pod podium jeszcze przychodzi Damian, porobić to, co odłożył na później to znaczy powyzłośliwiać się :) Ale nie pozostaję dłużna.
Dystans według orga 61 km, według licznika 56,5 km
Czas 02:38:41
miejsce open 15/25, K3 3/6
w generalce open awans na 8 miejsce
Uf, całe szczęście, że się nie zatrzymałam na tym bufecie bo Kasia Morończyk z Airbika wpadła na metę tylko 27 sekund po mnie! Dorota była aż na 5 miejscu, włożyłam jej 10 minut. Czyżby jakaś awaria?
Wygląda na to, że moja Ciocia mi przynosi szczęście. Jak kibicowała mi w Olsztynie to też byłam na podium ;) Muszę ją częściej brać na zawody.
Rodzinka wypatruje mnie pilnie
kadencja 78/120
KOW: 8 (1272)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!