WKK z komarami
Środa, 20 czerwca 2012 Kategoria trening
Km: | 21.05 | Km teren: | 13.00 | Czas: | 02:04 | km/h: | 10.19 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 157157 ( 87%) | HRavg | 119( 66%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Cieszyłam się, jeszcze niedawno, że nie mam dolegliwości związanych z ciążą - tzn. tak zwanych "mdłości porannych". Poza pewnym delikatnym permanentnym zmęczeniem i rozkojarzeniem nic mi nie dolegało.
Ale przyszła kryska na Matyska. Ostatnich parę dni jest bardzo niesympatyczne. Ciągle jest mi niedobrze a zmęczenie jest takie, że rano nie chce mi się nawet jechać do pracy na rowerze a od godz. 13tej same mi się oczy zamykają, zasypiam na blacie biurka i kompletnie nie nadaję się do pracy. Przy okazji przekonałam się, że "poranne" mdłości są "poranne" tylko z nazwy.
Dziś pojechałam do pracy metrem a czułam się tak, że prawie wysiadłam z metra w trakcie, żeby zaczerpnąć nieco powietrza. Masakra.
Po południu zastanawiałam się poważnie, czy iść na trening WKK. Treningi zaczęły się już kilka tygodni temu jednak ze względu na różne wizyty u lekarzy nie mogłam w nich uczestniczyć. Dlatego bardzo chciałam iść. Nie tylko ze względu na sam trening ale również z powodów towarzyskich. Czułam się nie za dobrze, ale zdecydowałam się jednak pójść. W końcu daleko z Kabat do domu nie mam - w razie czego zawsze mogę przerwać trening i wrócić.
Na początek pewna konsternacja bo zastępca Błażeja przyjechał na kolarce... i zaproponował trening szosowy. Chyba nie bardzo to odpowiadało uczestnikom bo skończyło się na tym, że zastępca Błażeja się oddalił a trening poprowadził Michał, który jest niezłym harpaganem i bardzo dobrze jeździ w terenie. I bardzo dobrze, nowe, świeże i entuzjastyczne podejście do treningu :)
Podobało mi się, że Michał jeździł razem ze słabszymi i wyjaśniał jak optymalnie podjechać/zjechać, tor jazdy, technikę itd.
Miało to jednak swoje złe strony. A mianowicie dość długie przystanki, żeby wysłuchać instrukcji oraz po przejechaniu odcinka - oczekiwanie na resztę grupki. Efekt... zeżarły nas komary. Ja, niestety, zapomniałam zastosować przed wyjściem oprysk a nie było akurat w pobliżu Krzyśka (który jak się okazało podczas Gwiazdy Mazurskiej, ściąga komary skuteczniej ode mnie) bo jeździł pętlę swoim tempem, nie czekając na resztę maruderów.
Grana była pętla stanowiąca połączenie dwóch znanych mniejszych pętli, z pewnymi modyfikacjami. O ile pierwsza część, w "wąwozie" jak zwykle sprawiła mi pewne problemy o tyle druga część, po drugiej stronie ścieżki, w zasadzie żadnych (poza jednym wrednym korzeniem). Jednak jeździło mi się nie za dobrze. Czułam się zdechła i brzuch mnie bolał (chyba mój żołądek nie potraktował zbyt poważnie ogórkowo-pomidorowej sałatki, którą zjadłam przed wyjściem z domu), ale wytrwałam do końca treningu.
Było w sumie fajnie i cieszę się, że jednak byłam na treinngu.
Trening trochę mnie ożywił ale nie za długo. Po powrocie do domu zasnęłam na kanapie i obudziłam się o 23ciej tylko po to, żeby przenieść się do sypialni ;)
kadencja 69/113
Ale przyszła kryska na Matyska. Ostatnich parę dni jest bardzo niesympatyczne. Ciągle jest mi niedobrze a zmęczenie jest takie, że rano nie chce mi się nawet jechać do pracy na rowerze a od godz. 13tej same mi się oczy zamykają, zasypiam na blacie biurka i kompletnie nie nadaję się do pracy. Przy okazji przekonałam się, że "poranne" mdłości są "poranne" tylko z nazwy.
Dziś pojechałam do pracy metrem a czułam się tak, że prawie wysiadłam z metra w trakcie, żeby zaczerpnąć nieco powietrza. Masakra.
Po południu zastanawiałam się poważnie, czy iść na trening WKK. Treningi zaczęły się już kilka tygodni temu jednak ze względu na różne wizyty u lekarzy nie mogłam w nich uczestniczyć. Dlatego bardzo chciałam iść. Nie tylko ze względu na sam trening ale również z powodów towarzyskich. Czułam się nie za dobrze, ale zdecydowałam się jednak pójść. W końcu daleko z Kabat do domu nie mam - w razie czego zawsze mogę przerwać trening i wrócić.
Na początek pewna konsternacja bo zastępca Błażeja przyjechał na kolarce... i zaproponował trening szosowy. Chyba nie bardzo to odpowiadało uczestnikom bo skończyło się na tym, że zastępca Błażeja się oddalił a trening poprowadził Michał, który jest niezłym harpaganem i bardzo dobrze jeździ w terenie. I bardzo dobrze, nowe, świeże i entuzjastyczne podejście do treningu :)
Podobało mi się, że Michał jeździł razem ze słabszymi i wyjaśniał jak optymalnie podjechać/zjechać, tor jazdy, technikę itd.
Miało to jednak swoje złe strony. A mianowicie dość długie przystanki, żeby wysłuchać instrukcji oraz po przejechaniu odcinka - oczekiwanie na resztę grupki. Efekt... zeżarły nas komary. Ja, niestety, zapomniałam zastosować przed wyjściem oprysk a nie było akurat w pobliżu Krzyśka (który jak się okazało podczas Gwiazdy Mazurskiej, ściąga komary skuteczniej ode mnie) bo jeździł pętlę swoim tempem, nie czekając na resztę maruderów.
Grana była pętla stanowiąca połączenie dwóch znanych mniejszych pętli, z pewnymi modyfikacjami. O ile pierwsza część, w "wąwozie" jak zwykle sprawiła mi pewne problemy o tyle druga część, po drugiej stronie ścieżki, w zasadzie żadnych (poza jednym wrednym korzeniem). Jednak jeździło mi się nie za dobrze. Czułam się zdechła i brzuch mnie bolał (chyba mój żołądek nie potraktował zbyt poważnie ogórkowo-pomidorowej sałatki, którą zjadłam przed wyjściem z domu), ale wytrwałam do końca treningu.
Było w sumie fajnie i cieszę się, że jednak byłam na treinngu.
Trening trochę mnie ożywił ale nie za długo. Po powrocie do domu zasnęłam na kanapie i obudziłam się o 23ciej tylko po to, żeby przenieść się do sypialni ;)
kadencja 69/113
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!