kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Mazovia MTB Marathon Szydłowiec - Bieg Katorżnika

Niedziela, 10 lipca 2011 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: 66.41 Km teren: 60.00 Czas: 05:26 km/h: 12.22
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 174174 ( 96%) HRavg 155( 86%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
O jaaaa...
Normalnie jak sobie przypomnę to mi się odechciewa robić wpis na blogu.

Gdy z Tomkiem rankiem jedziemy do Szydłowca, na horyzoncie pokazuje się chmura. Chmura robi się coraz paskudniejsza i bardziej sina i coraz większa. W głowie tylko kołacze się nadzieja, że burza przejdzie bokiem.
Niestety, nie przeszła. Gdy już wypakowaliśmy się z auta, sprawdziliśmy działanie czipów i udaliśmy się na krótką rozgrzewkę zwiedzając końcówkę trasy, burza spada centralnie na miasteczko maratonowe. Na szczęście jest krótka, a my z Tomkiem zdążamy się schować pod jakimś parasolem knajpianym i przeczekać te kilka minut.
Kończymy rozgrzewkę i pod koniec spotykamy Krzycha, Olgę i Olafa, którzy przyjechali razem. W sektorze startowym (bo z Tomkiem startujemy z jednego sektora) spotykamy też Krzyśka. Więcej znajomych coś nie widać. Czyżby pogoda ich wypłoszyła?
Rozmawiając z chłopakami przestaję się stresować warunkami na trasie. W końcu co tam, błotko najwyżej.
Przed startem okazuje się, że z planowanych 58 km zrobiło się 62 km. Nie za dobrze, wolałabym jednak aby to poszło w drugą stronę dzisiaj.
W dodatku znów się rozpadało, i to całkiem porządnie


Zaczynamy jazdę z Tomkiem. Siedzę mu na plecach w strumieniu wody spod tylnego koła, bo cały czas trochę pada a po ulewie jest bardzo mokro na asfalcie. Jednak już po niedługim fragmencie wpadamy w las.

Siedzę Tomkowi na plecach w strumieniu wody spod tylnego koła i jest mi bardzo wesoło (jeszcze)


Spodziewałam się że będzie strasznie, ale jest jeszcze gorzej, niż się spodziewałam. Ostatnie opady spowodowały, że na trasie są jakieś
przepotworne ilości błota. Gdyby nie to, to sądzę, że zrobiłabym tę trasę w około 3,5 h bo nie jest szczególnie trudna, chociaż przewyższeń jest sporo (Garmin pokazuje około 1000 m przewyższeń, ale nie wiem czy mu wierzyć w tej kwestii bo czasem trochę oszukuje).

"Co tam, błotko najwyżej..." (fotki poniżej zaczerpnięte z kolekcji użytkownika g787 z forum Mazovii)




Pierwsze kilometry po starcie to gromadna wędrówka piesza z rowerami w dzikim błocie - błoto po ośki, a w wielu miejscach kałuże takie, że zapadam się prawie po uda... Ucieka mi Tomek, ucieka mi Krzysiek i Krzychu też. Fatalnie.



Trwa to chyba z godzinę i zaczyna już wszystkich wkurzać. Wszyscy idą i klną coraz bardziej. W tym kryzysie już zaczynam planować skręcenie na dystans Fit. W dodatku gdzieś w pewnym momencie dogania mnie (na piechotę) Olaf, który startował z siódemki. Hmph!

W końcu trasa trochę poprawia się. Jest dużo błota, ale daje się jechać. I gdy już poprawia mi się nastrój do tego stopnia, że jednak skręcam na Mega... potworne błoto wraca. I znowu kawałki z buta. Szacuję, że z buta wyszło około 10 kilometrów z całego dystansu.

Gdy odejmie się wszechobecne błoto, które wciska się w oczy, uszy, do nosa, do gęby i nie wiadomo gdzie jeszcze, oraz oblepia cały rower aż po kierownicę, to trasa okazuje się całkiem ciekawa. Sporo przewyższeń, parę fajnych technicznych kawałków. Urzeka mnie na przykład dość długi zjazd po mocno kamienistej ścieżce, z luźnymi kamieniami, po których płynie woda. Oczywiście razem z błotem. Ale zjazd jest fajny i techniczny, wymaga kontroli i oszczędnego szafowania hamulcami. Aha, zapomniałabym. Przedni hamulec kończy mi się na dłuuuugo przed tym zjazdem ;)

Z trzech bardzo długich podjazdów podjeżdżam dwa, na miękkim przełożeniu ale i tak wyprzedzam na tych podjazdach. Trzeciego nie podjeżdżam bo się nie da, wszyscy uderzają z buta (błoto).
Trochę boję się zjazdów. Są fajne, ale bardzo śliskie - a ja nie mam hamulca. Więc dla równowagi używam więcej tylnego (pewnie to złe założenie ale nic na to nie poradzę).

Po drodze wciągam trzy żele, około 10, 20 i 45 km. Łapię też na drugim bufecie banana. Picia mam dużo, 2l wody w Camelu, który jest wprost cudownym wynalazkiem plus 0,5 l izotona. Wypijam całego izotona i jeszcze na drugim bufecie łapię drugiego, też go wypijam w trakcie. Wody wypijam pewnie z 1,5 litra. W każdym razie stała dostawa energii jest.

Nie wiem już gdzie, ale mijam gdzieś na poboczu Krzycha - wygląda na awarię, ale nie zatrzymuję się, poradzi sobie.
Potem nagle dogania mnie Tomek. Tomek? Ale jak to, przecież mnie wyprzedził. Okazało się, że też miał awarię - guma, w dodatku zepsuła mu się pompka i musiał pożyczyć od kogoś.
Dalej już w zasadzie jedziemy razem. Czasem Tomek mi odjeżdża ale go doganiam na łatwiejszych kawałkach, czasem ja Tomkowi uciekam na podjazdach a potem on mnie dogania w błocie. Na kawałku asfaltu ciągniemy się na zmianę. To bardzo dobre, odpoczywam. Na metę wjeżdżamy razem. Czeka tu na nas już Krzysiek, który przyjechał około pół godziny wcześniej (!!! respect) i Olaf, który skręcił w końcu na Fit. Nie ma jeszcze Krzycha i Olgi.

Jestem okropnie głodna. Śniadanie, które zwykle starcza na 3-3,5h jazdy, na prawie 5,5h okazuje się niewystarczające. Postanawiam zatem skusić się na posiłek regeneracyjny (i tak nie ma już ciasta). Makaron z serem żółtym polany tłuszczem wydaje mi się dzisiaj super pyszny. Jak to punkt widzenia zależy od punktu siedzenia...

W międzyczasie gratuluję Che, która bezczelnie znowu pojechała Mega :) Potem dowiaduję się, że żadna dziewczyna nie podjęła się jechać Giga. Jakoś mnie to nie dziwi. [edit: właśnie wyczytałam na forum Mazovii, że żadna dziewczyna nie pojechała na Giga bo żadna nie zdążyła do rozjazdu...]
Przy okazji okazuje się, że w open wygrała Ola Dawidowicz. Kurczę, i tak bym miała niski rating... a tu jeszcze to. Zresztą nieważne.

Po odleżeniu i zdychaniu przez dobre kilkanaście minut w towarzystwie Tomka i Krzyśka, postanawiam wrzucić się razem z ubraniem do bajorka koło miasteczka maratonowego.

... a oto powód:


Postanawiam umrzeć na trawniku


Cholerne błoto, nie chce się zmywać. Rower opłukują strażacy z węża. Jednak błoto z roweru też się nie chce zmywać. Po cichu liczę na deszcz przy powrocie, może jeszcze trochę umyje się ten rower ;)
Niestety, deszczu nie ma - więc trzeba będzie pójść z rowerem na myjnię, jeśli chcę jutro pojechać nim do pracy.
Gdy już z Tomkiem się zbieramy, na metę dociera Krzychu. Olgi nie widać.

Nie nastawiałam się na żaden wynik na tych zawodach, chciałam je po prostu "przebyć" i nie zarżnąć się przy tym - to mi się udało. W porównaniu do zawodów w Piasecznie z zeszłego roku (uważałam wówczas, że to była "błotna masakra", jak się wczoraj okazało, to nie była wtedy żadna błotna masakra tylko "pikuś"), byłam po dotarciu na metę w zdecydowanie dużo lepszej kondycji. W sumie nie czuję się nawet jakoś strasznie zmęczona fizycznie po tym, głównie psychicznie.
Za to błoto mam wszędzie. Nawet w gaciach. Skarpetki do kosza poszły od razu, gacie trochę później, w domu (najpierw miałam zamiar je prać, ale zrezygnowałam jak obejrzałam z bliska w chacie)

Jestem zadowolona ze swojego samopoczucia po dojechaniu na metę i z tego, że bardzo dużą część błot przejechałam, nawet trudne kawałki. Przejechałam takie kawałki, że nawet się nie spodziewałam, że jestem w stanie takie coś przejechać. Ale byłam naprawdę mocno zdeterminowana w pewnym momencie, a usyfiona byłam już na maksa po pierwszych 10 kilometrach więc było mi wszystko jedno czy się jeszcze bardziej usyfię ;) Zresztą po pierwszych 10 kilometrach, które były straszne, każde nieco mniejsze błoto już wydawało się przejezdne.
Jestem też zadowolona z podjazdów, które wjechałam bez większych problemów (oczywiście bez napinania się, na dość miękkich przełożeniach).

Moją rywalkę do 3 miejsca w generalce wyprzedziłam o 12,5 minuty, za to Krzysiek przyjechał na metę około 23 minuty przede mną. Ale jest lżejszy i miał lepsze opony na błoto (tak to sobie przynajmniej tłumaczę, hihi).

Spadłam w generalce w swojej kategorii na 2 miejsce, ale to było do przewidzenia, bo są dwie panie, których nie jestem w stanie przeskoczyć i prędzej czy później, jeżdżąc regularnie, muszą wyjść na prowadzenie.

Dystans wg. orga 68 km, wg licznika około 66,5 km
Czas 05:26:01
miejsce open 16/19, K3 6/7
Nie byłam ostatnia, uf.



kadencja 71/121
KOW: 9 (2934)

komentarze
Wiem, gadałam z nią wczoraj
kantele
- 06:10 środa, 13 lipca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum