kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

To mnie Baba Na Rowerze przeczołgała na rowerze...;)

Sobota, 5 sierpnia 2017 Kategoria >50 km, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: 75.59 Km teren: 0.00 Czas: 04:12 km/h: 18.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Paulina zaplanowała na dziś około 80km wycieczkę i miałam bardzo duże wątpliwości, czy po wczorajszym TdPA zdołam taki dystans po mniejszych i większych górkach przejechać. Mimo to pierwszą moją myślą było podjęcie tej rękawicy. Umówiłyśmy się w Nowym Targu, z Bukowiny to w zasadzie cały czas w dół. Pojechałam mniej więcej trasą sugerowaną przez Paulinę, tzn. przez Gliczarów. Z Bukowiny najpierw trzeba było jednak trochę wspiąć się odrobinę w górę, niby niewiele, 50m up na 2,5km ale moje nogi zaprotestowały. Ledwo kręcąc dojechałam do Gliczarowa i zaczęłam zastanawiać się, czy nie poprosić Pauliny o zmodyfikowanie trasy tak, żeby po drodze nie musiała mnie ciągnąć ;)
Tymczasem już czekała mnie droga w dół. Zjeżdżając z Gliczarowa musiałam poszukać kamienia z napisem Ściana Bukovina, którego jak dotąd nie udało mi się zauważyć, nawet podczas powolnego podjazdu na wczorajszym wyścigu.
Kamień jest trochę oddalony od drogi, prawdopodobnie dlatego go nie widziałam.



Zjazd z Gliczarowa jest tak szybki, że aż przerażający. Momenty największych nastromień dają takie przyspieszenie, że traci się kontrolę nad czymkolwiek, dlatego nie odważyłam się zbyt szybko zjechać. Kiedy się trochę wypłaszczyło pozwoliłam sobie na zdjęcie jednej ręki z baranka (i hamulca) i cyknięcie foteczki ;)



Do miejsca spotkania z Pauliną dojechałam w około godzinę, choć Paulina spodziewała się, że zejdzie mi się krócej. Ta godzina zapewne wynikła z faktu, że mimo dość dokładnych wskazówek, kilka razy zatrzymywałam się i sprawdzałam, czy dobrze jadę. Niemniej jednak spotkałyśmy się pod małym sklepikiem, gdzie wciągnęłam drożdżówkę i colę bo czułam, że śniadanie zaczyna już znikać z mojego żołądka ;)
Ruszyłyśmy, niewielki kawałek przez miasto, omijanie korka szutrowym poboczem ;) a potem jakiś czas dość niesympatyczną, ruchliwą i bez pobocza, szosą z Nowego Targu przez Gronków. Po prawej stronie za to otwierała się przepiękna panorama Tatr, której jednak nie było okazji zrobić zdjęcia bo starałyśmy się w miarę sprawnie gęsiego jechać i uważać na pędzących idiotów. Dopiero po zjechaniu w stronę Trybsza zrobiło się przyjemnie. Tutaj dało się jechać obok siebie i rozmawiać. O ile jednak wcześniej droga była dość płaska, to tutaj zaczęła się powoli wspinać do góry, długim ale niezbyt stromym odcinkiem. Chwila zjazdu i przestało być odpoczynkowo, podjazd na Łapszankę (przez Łapsze Wyżne), jednak zaskoczona byłam, jak w sumie dobrze mi się jechało, mając w pamięci pierwsze poranne kilometry w Bukowinie. Może wolno, ale stałym rytmem, bez napinki - było OK.
Na Łapszance zrobiłyśmy chwilę przerwy, głównie na podziwianie widoków ale też cosik zjadłyśmy i zamieniłyśmy kilka słów z dwoma cyklistami, których tutaj spotkałyśmy. Przyznam, że widok z Łapszanki to jeden z piękniejszych widoków Tatr, jakie widziałam.




Słowiański przykuc na słowiańskiej granicy (fot. Baba na Rowerze)


Zaledwie kilkaset metrów później byłyśmy już na Słowacji. Zjazd na Osturnię (Osturna), choć stosunkowo krótki, był chyba najbardziej czadowym zjazdem, jaki miałam okazję kiedykolwiek przebyć na szosie. Choć Paulina uprzedzała mnie, żeby nie rozpędzać się zanadto, bo szosa jest wąska i kręta, a sam zjazd dość stromy, i chociaż nie znając drogi, zastosowałam się do tej rady, i tak mało nie wywaliło mnie na jednym zakręcie (co mogłoby się skończyć sturlaniem w cholerę daleko w dół po zboczu). Na szczęście udało się zmieścić i bezpiecznie dojechać do Pauliny, która jechała tu sporo szybciej ode mnie i odjechała całkiem daleko.
Dalej czekał nas długi i żmudny, ponad ośmiokilometrowy podjazd, z wcale nie małym nachyleniem, ciągnący się w nieskończoność po totalnej patelni, prawie bez krztyny cienia, częściowo po fajnych serpentynach.




Przyznam szczerze, że ten podjazd mnie ostro wymęczył, a Paulina zaczęła mi odjeżdżać (co widać na powyższych zdjęciach) ale wreszcie Paulina zlitowała się nade mną i zarządziła chwilę postoju na fotki ;)





Po foteczkach, piciu i polewaniu się wodą pojechałyśmy dalej. Stąd został nam już niewielki kawałek podjazdu, do jednego z dwóch najwyższych punktów (1127m) naszej wycieczki, a potem zjazd po baaaaadzo niefajnym, mega dziurawym asfalcie - ale to był chyba jedyny taki parszywy fragment asfaltu na naszej wycieczce. Dotarłyśmy w ten sposób do dużej szosy, w jednym kierunku prowadzącej na Zdiar na Słowacji, w drugim zaś - do naszej Łysej Polany.



Obrałyśmy ten drugi kierunek, nadal jadąc w dół. Dalej droga była nieznacznie pofałdowana a asfalt miał świetną jakość, w dodatku było trochę cienia więc można było wreszcie trochę odetchnąć. Po drodze zatrzymałyśmy się najpierw gdzieś w cieniu, gdzie wyżarłąm resztę swojego zapasu węglowodanów, a potem w sklepiku w Tatrzańskiej Jaworzynie (jeszcze na Słowacji), gdzie ja oparłam się pokusie zakupienia hurtem Lentilków, zaś Paulina nie oparła się pokusie zakupienia wielkiej butli Kofoli, którą potem wiozła pod koszulką na plecach z zamiarem zastosowania jej jako odrzut w przypadku utraty sił ;) Obie uzupełniłyśmy zapas wody i pokrzepione ruszyłyśmy dalej.






Po minięciu granicy poczułam się już jak w domu. Chociaż trasy Łysa Polana - rondo (rozjazd Zakopane - Bukowina) nie jechałam rowerem, kilka razy przebyłam ją wcześniej samochodem, więc była mi znana. Zaskoczyło mnie jednak i tak to, jak mocno pnie się do góry i jak jest długa. Mimo wszystko zachowałam się już jak koń, który poczuł stajnię i niepostrzeżenie Paulina zaczęła zostawać trochę z tyłu ;) 
Dojechałyśmy do Bukowiny i zjadłyśmy razem obiad. Potem Paulina odprowadziła mnie do domu (bo w zasadzie było po drodze) i tu się rozstałyśmy.
Trasa wyszła krótsza, niż zapowiadała Paulina. Gdy spytałam, przyznała, że w stosunku do pierwotnego planu trasa została skrócona. I mając na uwadze swoje samopoczucie w tym momencie (pod koniec wycieczki) poczułam lekki zawód. Z drugiej strony jednak nie jestem pewna czy dodatkowe ~20km nie byłoby zbyt ryzykowne ;) Z drugiej strony, i tak wyszło sporo więcej kilometrów niż zazwyczaj robię po płaskim ;D Wycieczka była super, jestem nią zachwycona, podobnie zresztą jak towarzystwo Pauliny, z którą pierwszy raz miałam okazję jeździć na rowerze (ale nie pierwszy raz się spotkałyśmy). Widoki wspaniałe, aura bardzo fajna (upał ale nie aż taki jak wczoraj), tempo... dostosowane do kondycji ;) Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to najlepsza jazda rowerowa, na jakiej kiedykolwiek byłam. Mam nadzieję, że uda mi się powtórzyć ustawkę z Pauliną przy okazji jakiegoś pobytu w Tatrach w przyszłym roku. Na pewno zaś będę chciała wrócić na okoliczne szosy.... to nie ulega wątpliwości :)
Dla chętnych, zapis mojej trasy ze Stravy:


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum