test FTP powtórka
Czwartek, 26 maja 2016 Kategoria >50 km, test, trening, ze zdjęciami
Km: | 75.53 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:08 | km/h: | 24.11 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po teście mleczanowym i czasówce dzień później powstała niespójność wyników. Test wykazał próg FTP na 165W natomiast czasówka - 200W (na innym mierniku mocy). Po korespondencji z Prezesem oraz z osobą opisującą test została podjęta decyzja o sprawdzeniu wskazań miernika mocy, na którym był robiony test, ze względu na zaniżone wyniki również innych osób robiących test na tym mierniku. Po porównaniu okazało się, że coś nie halo było z tym miernikiem... ;)
Łukasz postanowił, że wobec tego trzeba by zrobić normalny test FTP żeby potwierdzić wynik z czasówki. Po kilku dniach odpoczynku zatem miałam zrobić dziś test. To miał być pierwszy test w terenie i na PowerTapie (dotychczas robiłam na trenażerze z pomiarem mocy - bez możliwości zapisu tego, niestety).
Przyznam szczerze... stresowałam się tym testem. Po pierwsze czułam ciśnienie na rezultat. Bardzo chciałam, żeby wynik z czasówki się potwierdził bo to o wiele wyższy wynik, niż wszystkie uzyskane dotychczas o tej porze roku. Po drugie, stresowałam się czy wszystko zagra, czy na trasie nie będzie przeszkadzajek, czy nie będzie za duży wmordewind... czy dobrze rozplanowałam na trasie odcinki "zapierniczające" żeby nie trafić w takim odcinku na remont mostka na Jeziorce i tak dalej i tak dalej.
Rozgrzewką był dojazd do Roso. Stamtąd ruszyłam pierwszy odcinek, 5 minut jazdy na maksa. Zaczęłam strasznie mocno i po minucie nieco zdechłam ale dojechałam do końca tego odcinka. W końcu to tylko 5 minut. Trochę mnie jednak zmartwiło, że tak się spaliłam i bałam się, że nie zdzierżę dwudziestominutówki. W ciągu 10 minut odpoczynku pomiędzy szybkimi odcinkami chciałam, żeby tętno spadło do s1 ale ni cholery nie chciało. Nawet przy braku pedałowania nie chciało. To zmartwiło mnie jeszcze bardziej.
Sezon na kichanie seriami po 5 minut oraz wysypkę na kolanach po każdej jeździe, uważam za otwarty ;)
Minęłam remontowany mostek na Jeziorce i jeszcze chwilę próbowałam uspokoić tętno ale nie dało rady. Po 10 minutach odpoczynku przyszedł czas na odcinek właściwy. Start na prostej wzdłuż wału do Gassów, potem w prawo przez Czernidła i Łęg, znów w prawo do Ciszycy i wracamy na wał. Trasa czasówki Łurzyckie Ściganie, trasa czasówki Kross Road Tour i wreszcie - moja #wciążtasamapętla ;) Trasa, którą znam na pamięć, mogę prawie z zamkniętymi oczami jechać bo znam rozkład wszystkich dziur w asfalcie.
Ten odcinek to było te ważne 20 minut, z których brana jest średnia do wyliczenia progu FTP.
Też zaczęłam za mocno ale czas tego mocnego początku był zdecydowanie krótszy. Watomierz pokazywał sporo powyżej 200W przez pierwszą połowę ale powoli ta wartość spadała. W drugiej połowie przeważały wartości poniżej 200W, i też coraz mniej i zaczęłam się wkurzać na siebie, że nie potrafię od początku równo jechać, że spieprzyłam ten test i że FTP nie wyjdzie 200W tylko znacznie mniej.
Na końcówce pętli miałam niespodziankę w postaci trzech czy czterech aut, które jechały w stronę znanego wszystkim okolicznym kolarzom miejsca przy wale, w którym zawsze parkują samochody a ich pasażerowie udają się na wał i nad Wisłę.
Droga wąska, samochody jechały dość wolno a ja, skulona na lemondce zapierniczałam ile jeszcze sił w nogach mi zostało i i byłam coraz bliżej.
I cud się stał. Każdy z kierowców uprzejmie zjechał na prawą stronę drogi, abym mogła go wyminąć. Oczywiście nie obyło się bez drobnych zwolnień, bo tam naprawdę jest wąsko i nie chciałam się wbić ani w samochód ani w wał. Więc trzeba było na moment zejść z lemondki na baranka, dla lepszej kontroli roweru. Niemniej jednak, byłam szczerze zaskoczona takim zachowaniem - zwłaszcza znając historię jak to jeden kolarz musiał się ratować ucieczką na pole, żeby nie zostać staranowanym przez auto. Mam jednak podejrzenia, że tym razem to kierowcy, widząc mnie pędzącą z tyłu, postanowili ratować się ucieczką na pole, żeby nie zostać staranowanymi przez rower ;)
Oprócz tego, w miejscu "parkingu" pełno łazików - Bożocielnych rowerzystów stojących z rowerami w poprzek, rolkarzy, wypakowujących z samochodów leżaki i kosze piknikowe... a ja po prostu prułam tamtędy, co jakiś czas wrzeszcząc "uwaga" albo "z drogi" ;) Udało się w nikogo nie wbić, uff.
Lepszej pogody na test nie można było sobie wymarzyć :D
Wreszcie koniec. Przyznam, że nie czułam się tak spruta jak po czasówce. Może mogłam to pojechać mocniej, chociaż nie sądzę. W każdym razie Garmin, złośliwie, nie chciał mi pokazać średniej mocy z tego odcinka. Tzn. mogłabym to zobaczyć po zakończeniu i zapisaniu treningu, być może też po ustawieniu odpowiedniego pola na ekranie, ale postanowiłam tego nie robić tylko się wyluzować a wynik zobaczyć w domu :)
Wyluzowałam się skutecznie. Jeżdżąc w sumie 3 godziny z okładem, nakręcając 75km i zaliczając kilka okolicznych hopek. Jeździło mi się super i nawet nie czułam się szczególnie zmęczona.
W domu sprawdziłam wyniki :) FTP wyszło 199W a więc prawie tak samo jak na czasówce, uff... ;)
Łukasz postanowił, że wobec tego trzeba by zrobić normalny test FTP żeby potwierdzić wynik z czasówki. Po kilku dniach odpoczynku zatem miałam zrobić dziś test. To miał być pierwszy test w terenie i na PowerTapie (dotychczas robiłam na trenażerze z pomiarem mocy - bez możliwości zapisu tego, niestety).
Przyznam szczerze... stresowałam się tym testem. Po pierwsze czułam ciśnienie na rezultat. Bardzo chciałam, żeby wynik z czasówki się potwierdził bo to o wiele wyższy wynik, niż wszystkie uzyskane dotychczas o tej porze roku. Po drugie, stresowałam się czy wszystko zagra, czy na trasie nie będzie przeszkadzajek, czy nie będzie za duży wmordewind... czy dobrze rozplanowałam na trasie odcinki "zapierniczające" żeby nie trafić w takim odcinku na remont mostka na Jeziorce i tak dalej i tak dalej.
Rozgrzewką był dojazd do Roso. Stamtąd ruszyłam pierwszy odcinek, 5 minut jazdy na maksa. Zaczęłam strasznie mocno i po minucie nieco zdechłam ale dojechałam do końca tego odcinka. W końcu to tylko 5 minut. Trochę mnie jednak zmartwiło, że tak się spaliłam i bałam się, że nie zdzierżę dwudziestominutówki. W ciągu 10 minut odpoczynku pomiędzy szybkimi odcinkami chciałam, żeby tętno spadło do s1 ale ni cholery nie chciało. Nawet przy braku pedałowania nie chciało. To zmartwiło mnie jeszcze bardziej.
Sezon na kichanie seriami po 5 minut oraz wysypkę na kolanach po każdej jeździe, uważam za otwarty ;)
Minęłam remontowany mostek na Jeziorce i jeszcze chwilę próbowałam uspokoić tętno ale nie dało rady. Po 10 minutach odpoczynku przyszedł czas na odcinek właściwy. Start na prostej wzdłuż wału do Gassów, potem w prawo przez Czernidła i Łęg, znów w prawo do Ciszycy i wracamy na wał. Trasa czasówki Łurzyckie Ściganie, trasa czasówki Kross Road Tour i wreszcie - moja #wciążtasamapętla ;) Trasa, którą znam na pamięć, mogę prawie z zamkniętymi oczami jechać bo znam rozkład wszystkich dziur w asfalcie.
Ten odcinek to było te ważne 20 minut, z których brana jest średnia do wyliczenia progu FTP.
Też zaczęłam za mocno ale czas tego mocnego początku był zdecydowanie krótszy. Watomierz pokazywał sporo powyżej 200W przez pierwszą połowę ale powoli ta wartość spadała. W drugiej połowie przeważały wartości poniżej 200W, i też coraz mniej i zaczęłam się wkurzać na siebie, że nie potrafię od początku równo jechać, że spieprzyłam ten test i że FTP nie wyjdzie 200W tylko znacznie mniej.
Na końcówce pętli miałam niespodziankę w postaci trzech czy czterech aut, które jechały w stronę znanego wszystkim okolicznym kolarzom miejsca przy wale, w którym zawsze parkują samochody a ich pasażerowie udają się na wał i nad Wisłę.
Droga wąska, samochody jechały dość wolno a ja, skulona na lemondce zapierniczałam ile jeszcze sił w nogach mi zostało i i byłam coraz bliżej.
I cud się stał. Każdy z kierowców uprzejmie zjechał na prawą stronę drogi, abym mogła go wyminąć. Oczywiście nie obyło się bez drobnych zwolnień, bo tam naprawdę jest wąsko i nie chciałam się wbić ani w samochód ani w wał. Więc trzeba było na moment zejść z lemondki na baranka, dla lepszej kontroli roweru. Niemniej jednak, byłam szczerze zaskoczona takim zachowaniem - zwłaszcza znając historię jak to jeden kolarz musiał się ratować ucieczką na pole, żeby nie zostać staranowanym przez auto. Mam jednak podejrzenia, że tym razem to kierowcy, widząc mnie pędzącą z tyłu, postanowili ratować się ucieczką na pole, żeby nie zostać staranowanymi przez rower ;)
Oprócz tego, w miejscu "parkingu" pełno łazików - Bożocielnych rowerzystów stojących z rowerami w poprzek, rolkarzy, wypakowujących z samochodów leżaki i kosze piknikowe... a ja po prostu prułam tamtędy, co jakiś czas wrzeszcząc "uwaga" albo "z drogi" ;) Udało się w nikogo nie wbić, uff.
Lepszej pogody na test nie można było sobie wymarzyć :D
Wreszcie koniec. Przyznam, że nie czułam się tak spruta jak po czasówce. Może mogłam to pojechać mocniej, chociaż nie sądzę. W każdym razie Garmin, złośliwie, nie chciał mi pokazać średniej mocy z tego odcinka. Tzn. mogłabym to zobaczyć po zakończeniu i zapisaniu treningu, być może też po ustawieniu odpowiedniego pola na ekranie, ale postanowiłam tego nie robić tylko się wyluzować a wynik zobaczyć w domu :)
Wyluzowałam się skutecznie. Jeżdżąc w sumie 3 godziny z okładem, nakręcając 75km i zaliczając kilka okolicznych hopek. Jeździło mi się super i nawet nie czułam się szczególnie zmęczona.
W domu sprawdziłam wyniki :) FTP wyszło 199W a więc prawie tak samo jak na czasówce, uff... ;)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!