PB Radzymin - odcięło mnie ale bunkry są, więc jest fajnie ;)
Niedziela, 8 maja 2016 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 45.02 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:22 | km/h: | 19.02 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ten Radzymin to wyszedł tak trochę przypadkowo. Ogólnie nie bardzo mam ochotę jeździć w mazowieckich maratonach bo po dwóch sezonach w MTB Cross Maraton, Mazowsze jako teren do ścigania nie odpowiada mi za bardzo.
Ale jakoś tak wyszło, że pusty weekend. Pusty do tego stopnia, że nawet do teściów nie jedziemy bo akurat mają remont ;)
Więc padło na Radzymin.
Planowana długość trasy 45 km. No to wyścig na 2h z okładem, max 2,5h, czyli z rodzaju krótkich.
Nie mam żeli, skończyły się w Daleszycach. Zapomniałam kupić, zamówione w Cyklonie w tym tygodniu jeszcze nie przyszły. Gdy stwierdziłam w sobotę późnym popołudniem, że jednak by się przydały, to już nie było gdzie w okolicy kupić. No to sobie pomyślałam, że kupię coś przed maratonem w miasteczku startowym. Ale gdzie tam, wieczorem okazało się, że w portfelu mam tylko kasę na start i czipa ;) Pozostaje jeszcze w odwodzie Szymon, z którym mam jechać do Radzymina. Niestety, Szymon nie ma nadmiaru aby się podzielić :)
No cóż, 2,5h bez żelu powinnam przeżyć ;)
Izotonika też nie mam bo na taki krótki wyścig, po co ;)
... ja to nie wiem, czy mi ktoś mózg wyjął przed tym Radzyminem...?
No dobra, trudno. Nie mam nic.
Przed startem robimy sobie rozgrzewkę z Szymonem i Pawłem. Pogoda jest wspaniała, jest ciepełko, wieje co prawda wiatr ale czy u nas w ogóle zdarza się, że nie wieje?
Potem chłopaki gdzieś się rozjeżdżają a ja idę szukać Bogdana Saternusa (w Biurze Zawodów kazali mi się do Niego udać w celu zmiany sektora), bo nie chce mi się jechać z ostatniego sektora. Po drodze spotykam Beatę, z rozmowy wynika, że ona startuje z siódmego więc postanawiam poprosić o siódmy. Jednak inny pan, który uczestniczy w moich negocjacjach sektorowych nie chce mnie wpuścić do "swojego" siódmego (co to w ogóle znaczy?) więc ostatecznie ląduję w szóstym. A przy okazji, duży szacunek dla Bogdana, z którym "oko w oko" widziałam się dotychczas tylko raz, przy czym w PB startowałam dosłownie kilkukrotnie a mimo to, pamięta jak mam na imię :) To naprawdę miłe!
fot. Zbigniew Świderski
W moim sektorze nie widzę nikogo znajomego, miga mi jednak jakiś koszul Cyklona. Nie znam gościa ale machamy sobie. Między nami jest spory tłumek więc nawet nie próbuję się dostać do, jak się potem okazuje, Piotra, który w PB startuje regularnie.
Po starcie tempo jest naprawdę mocne. Na początek duży kawał asfaltu a potem szutry, przez pierwsze 20 minut cały czas tempo oscyluje około 30 km/h a momentami dochodzi do 35 km/h.
fot. Artur Więckowski Fotolinks.pl
Choć sporo ludzi mnie wyprzedza, to dość długo trzymam się głównej grupy. Tętno cały czas w okolicach progu i tylko od czasu do czasu, na czyimś kole, udaje się odsapnąć. Po godzinie jednak zaczyna mi być dość trudno zdzierżyć taki wysiłek i zaczynam nieco odpadać.
fot. Bike Concept
Mimo wszystko jeszcze jakiś czas ciągnę mocno, starając się dospawać do uciekającego "peletoniku" ale coraz trudniej mi to przychodzi. Na aslfatach i szutrach jeszcze jako tako, ale jak tylko wjeżdżamy w las, zdecydowanie zwalniam i po kolei kolarze mi uciekają.Trasa w pierwszej połowie raczej monotonna, szutry, leśne ścieżki, łąki, sporo asfaltu, fury piachu, trochę piachu i jeszcze więcej piachu. Przypominam sobie, dlaczego uciekłam na górskie maratony ;) Uroki Mazowsza: wertepiaste, trzęsące łąki i piach lub błoto, zależnie od warunków pogodowych. Mało urozmaiceń. No dobra... są szyszki. I piach.
Druga połowa jest ciekawsza, jest nieco interwałowo. Sporo hopek, niektóre szybkie, ze dwie do wjechania na młynku (!), niektóre dość niesympatyczne (piach), gdzieniegdzie nie udaje się po piachu wjechać i trzeba podprowadzać. Jedno wzniesienie robi na mnie spore wrażenie - tak na oko kilkanaście metrów w górę po znacznej stromiźnie (Garmin zapisał 19m w górę na około 200m w poziomie). Czegoś takiego na mazowieckim maratonie chyba nie widziałam. Wszyscy dookoła złażą z rowerów ale ja podjeżdżam. Chyba HR max osiągnięty ale daje się wjechać ;) Z tego miejsca jest naprawdę ciekawy kawałek singla, wije się pomiędzy dziwnymi budowlami, które wyglądają jak pozostałości jakichś bunkrów czy ziemianek. Ponadto wszędzie widać charakterystyczne betonowe słupy, zagięte w górnej części, po ogrodzeniu z drutu kolczastego. To jest zdecydowanie najfajniejszy kawałek tej trasy. Szkoda, że nie ma zdjęć z tamtego fragmentu, zwłaszcza z podjazdu ;)
fot. Artur Więckowski Fotolinks.pl
Kilka fajnych, krótkich zjazdów, ze dwa czy trzy nawet trochę techniczne (korzenie, piach). Końcówkę jednak jadę już zdecydowanie na odcięciu. Z braku żeli poratowałam się tylko bananem na 1 bufecie i izotonikiem na 2. Na trasie mijam się z Piotrkiem, raz on mnie wyprzedza, raz ja jego, jednak na końcowym odcinku najwyraźniej jest jeszcze bardziej odcięty ode mnie i kiedy go wyprzedzam gdzieś pół godziny przed metą to już potem go nie widzę. Szymon i Paweł startowali z wysokiego sektora więc na trasie totalnie nie ma szans na zobaczenie nawet kurzu spod ich opon ;) Wiem, że gdzieś jeszcze na trasie jest Zaki ale widziałam go tylko przed startem a potem już nie. Beaty też nie widzę.
Ostatnie kilometry to cierpienie i modlenie się o kawałek asfaltu. W dodatku w pewnym momencie po którymś podjeździe zaczynają mnie piec uda i orientuję się, że zjechało mi siodło. I to chyba dość znacznie. Postanawiam jednak nie zsiadać z roweru bo czuję się już tak zmęczona, że po poprawieniu siodła chyba już nie ruszę ;) Zresztą liczę na to, że resztki FiberGripa załapią i siodło przestanie się zsuwać. Niestety, niekomfortowa pozycja nie pomaga w jeździe, jest coraz gorzej i kilometry wloką się w nieskończoność.
Naprawdę jestem szczęśliwa, gdy widzę przy trasie napis "5km" wcześniej niż się spodziewałam (organizator przed startem podał 48 ale wygląda na to, że będzie jednak 45).
Na metę wjeżdżam ostatkiem sił, kompletnie wypruta, zajechana. Zapomniałam już, jakie są mazowieckie maratony - ogień od startu... ;)
fot. Zbigniew Świderski
Wynik niepiękny więc nie będę się nim tutaj chwalić. Jak ktoś chce wiedzieć to łatwo sprawdzić na Bikermanii ;)
Ale jakoś tak wyszło, że pusty weekend. Pusty do tego stopnia, że nawet do teściów nie jedziemy bo akurat mają remont ;)
Więc padło na Radzymin.
Planowana długość trasy 45 km. No to wyścig na 2h z okładem, max 2,5h, czyli z rodzaju krótkich.
Nie mam żeli, skończyły się w Daleszycach. Zapomniałam kupić, zamówione w Cyklonie w tym tygodniu jeszcze nie przyszły. Gdy stwierdziłam w sobotę późnym popołudniem, że jednak by się przydały, to już nie było gdzie w okolicy kupić. No to sobie pomyślałam, że kupię coś przed maratonem w miasteczku startowym. Ale gdzie tam, wieczorem okazało się, że w portfelu mam tylko kasę na start i czipa ;) Pozostaje jeszcze w odwodzie Szymon, z którym mam jechać do Radzymina. Niestety, Szymon nie ma nadmiaru aby się podzielić :)
No cóż, 2,5h bez żelu powinnam przeżyć ;)
Izotonika też nie mam bo na taki krótki wyścig, po co ;)
... ja to nie wiem, czy mi ktoś mózg wyjął przed tym Radzyminem...?
No dobra, trudno. Nie mam nic.
Przed startem robimy sobie rozgrzewkę z Szymonem i Pawłem. Pogoda jest wspaniała, jest ciepełko, wieje co prawda wiatr ale czy u nas w ogóle zdarza się, że nie wieje?
Potem chłopaki gdzieś się rozjeżdżają a ja idę szukać Bogdana Saternusa (w Biurze Zawodów kazali mi się do Niego udać w celu zmiany sektora), bo nie chce mi się jechać z ostatniego sektora. Po drodze spotykam Beatę, z rozmowy wynika, że ona startuje z siódmego więc postanawiam poprosić o siódmy. Jednak inny pan, który uczestniczy w moich negocjacjach sektorowych nie chce mnie wpuścić do "swojego" siódmego (co to w ogóle znaczy?) więc ostatecznie ląduję w szóstym. A przy okazji, duży szacunek dla Bogdana, z którym "oko w oko" widziałam się dotychczas tylko raz, przy czym w PB startowałam dosłownie kilkukrotnie a mimo to, pamięta jak mam na imię :) To naprawdę miłe!
fot. Zbigniew Świderski
W moim sektorze nie widzę nikogo znajomego, miga mi jednak jakiś koszul Cyklona. Nie znam gościa ale machamy sobie. Między nami jest spory tłumek więc nawet nie próbuję się dostać do, jak się potem okazuje, Piotra, który w PB startuje regularnie.
Po starcie tempo jest naprawdę mocne. Na początek duży kawał asfaltu a potem szutry, przez pierwsze 20 minut cały czas tempo oscyluje około 30 km/h a momentami dochodzi do 35 km/h.
fot. Artur Więckowski Fotolinks.pl
Choć sporo ludzi mnie wyprzedza, to dość długo trzymam się głównej grupy. Tętno cały czas w okolicach progu i tylko od czasu do czasu, na czyimś kole, udaje się odsapnąć. Po godzinie jednak zaczyna mi być dość trudno zdzierżyć taki wysiłek i zaczynam nieco odpadać.
fot. Bike Concept
Mimo wszystko jeszcze jakiś czas ciągnę mocno, starając się dospawać do uciekającego "peletoniku" ale coraz trudniej mi to przychodzi. Na aslfatach i szutrach jeszcze jako tako, ale jak tylko wjeżdżamy w las, zdecydowanie zwalniam i po kolei kolarze mi uciekają.Trasa w pierwszej połowie raczej monotonna, szutry, leśne ścieżki, łąki, sporo asfaltu, fury piachu, trochę piachu i jeszcze więcej piachu. Przypominam sobie, dlaczego uciekłam na górskie maratony ;) Uroki Mazowsza: wertepiaste, trzęsące łąki i piach lub błoto, zależnie od warunków pogodowych. Mało urozmaiceń. No dobra... są szyszki. I piach.
Druga połowa jest ciekawsza, jest nieco interwałowo. Sporo hopek, niektóre szybkie, ze dwie do wjechania na młynku (!), niektóre dość niesympatyczne (piach), gdzieniegdzie nie udaje się po piachu wjechać i trzeba podprowadzać. Jedno wzniesienie robi na mnie spore wrażenie - tak na oko kilkanaście metrów w górę po znacznej stromiźnie (Garmin zapisał 19m w górę na około 200m w poziomie). Czegoś takiego na mazowieckim maratonie chyba nie widziałam. Wszyscy dookoła złażą z rowerów ale ja podjeżdżam. Chyba HR max osiągnięty ale daje się wjechać ;) Z tego miejsca jest naprawdę ciekawy kawałek singla, wije się pomiędzy dziwnymi budowlami, które wyglądają jak pozostałości jakichś bunkrów czy ziemianek. Ponadto wszędzie widać charakterystyczne betonowe słupy, zagięte w górnej części, po ogrodzeniu z drutu kolczastego. To jest zdecydowanie najfajniejszy kawałek tej trasy. Szkoda, że nie ma zdjęć z tamtego fragmentu, zwłaszcza z podjazdu ;)
fot. Artur Więckowski Fotolinks.pl
Kilka fajnych, krótkich zjazdów, ze dwa czy trzy nawet trochę techniczne (korzenie, piach). Końcówkę jednak jadę już zdecydowanie na odcięciu. Z braku żeli poratowałam się tylko bananem na 1 bufecie i izotonikiem na 2. Na trasie mijam się z Piotrkiem, raz on mnie wyprzedza, raz ja jego, jednak na końcowym odcinku najwyraźniej jest jeszcze bardziej odcięty ode mnie i kiedy go wyprzedzam gdzieś pół godziny przed metą to już potem go nie widzę. Szymon i Paweł startowali z wysokiego sektora więc na trasie totalnie nie ma szans na zobaczenie nawet kurzu spod ich opon ;) Wiem, że gdzieś jeszcze na trasie jest Zaki ale widziałam go tylko przed startem a potem już nie. Beaty też nie widzę.
Ostatnie kilometry to cierpienie i modlenie się o kawałek asfaltu. W dodatku w pewnym momencie po którymś podjeździe zaczynają mnie piec uda i orientuję się, że zjechało mi siodło. I to chyba dość znacznie. Postanawiam jednak nie zsiadać z roweru bo czuję się już tak zmęczona, że po poprawieniu siodła chyba już nie ruszę ;) Zresztą liczę na to, że resztki FiberGripa załapią i siodło przestanie się zsuwać. Niestety, niekomfortowa pozycja nie pomaga w jeździe, jest coraz gorzej i kilometry wloką się w nieskończoność.
Naprawdę jestem szczęśliwa, gdy widzę przy trasie napis "5km" wcześniej niż się spodziewałam (organizator przed startem podał 48 ale wygląda na to, że będzie jednak 45).
Na metę wjeżdżam ostatkiem sił, kompletnie wypruta, zajechana. Zapomniałam już, jakie są mazowieckie maratony - ogień od startu... ;)
fot. Zbigniew Świderski
Wynik niepiękny więc nie będę się nim tutaj chwalić. Jak ktoś chce wiedzieć to łatwo sprawdzić na Bikermanii ;)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!