Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2011
Dystans całkowity: | 895.11 km (w terenie 216.00 km; 24.13%) |
Czas w ruchu: | 56:48 |
Średnia prędkość: | 17.22 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 161 (89 %) |
Liczba aktywności: | 42 |
Średnio na aktywność: | 28.87 km i 1h 21m |
Więcej statystyk |
pompki ze złości
Piątek, 1 lipca 2011 Kategoria trening siłowy, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:10 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj przeskok na "wyższą" partię pompkową. P. Jacek mi co prawda nie polecał robić ćwiczeń siłowych przez najbliższe dwa tygodnie, ale chyba jak strzelę parę pompek to się nic nie stanie ;) Zresztą muszę odreagować gumę...
8 + 9 + 7 + 7 + 21
8 + 9 + 7 + 7 + 21
dzieci z tego nie będzie
Piątek, 1 lipca 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 15.35 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:53 | km/h: | 17.38 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 153153 ( 85%) | HRavg | 116( 64%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wczoraj totalna laba. Rowerek we środę po południu powędrował na przegląd więc cały czwartek byłam bez roweru. Dopiero wieczorem go odebrałam.
Dzisiaj rano do pracy jeszcze na sucho, chociaż widać było, że się na coś zanosi. Jechało mi się świetnie. Dzień całkowitego odpoczynku i wcześniejsze dni z niewielką ilością jazdy dobrze mi zrobiły, czułam się niewyjeżdżona. Zresztą rowerek z nowym łańcuchem i kasetą, chodzi jak nowy.
Niedługo po tym jak znalazłam się w pracy, zaczęło padać. I padało jak w tym dowcipie, tylko dwa razy. Od rana do południa i od południa do wieczora.
Zastanawiałam się, czy w takich warunkach robić trening, ale jak wyszłam z pracy to okazało się, że nie jest tak źle, a nawet jest przyjemnie.
Niestety, plany pokrzyżowała mi guma. Pęknięta oczywiście. A konkretnie to około siedmiomilimetrowej długości kawałek szkła z rozbitej butelki (jak się potem okazało).
Guma przydarzyła się gdzieś w okolicach skrzyżowania Wilanowskiej z Puławską. Nie chciało mi się szukać dziury w całym w tej mżawce, chociaż miałam ze sobą łatki, łyżki i w ogóle. Więc postanowiłam uderzyć kawałek z buta a kawałek czymś podjechać do domu.
Wydawało mi się, że będzie bliżej do autobusu przy skrzyżowaniu Puławskiej z Wałbrzyską, jednak to był chyba błąd. Tak czy siak, dolazłam do tramwaju (z buta około 500m), podjechałam jeden przystanek i polazłam do autobusu i ponieważ nie bardzo znam trasy autobusów, to zasugerowałam się tym, co mi pewna kobietka powiedziała, że 192 taaaaak, oczywiście, jedzie do metra Ursynów.
Jasne. Do metra Ursynów, jedzie. Jasne. Tylko jakoś tak w odległości 2 kilometrów do niego jedzie.
... No więc reszta powrotu z pracy z buta (około 2 kilometry).
Nie chciałam niszczyć opony i obręczy więc ramiona mnie bolą jak jasny diabeł. W sumie z buta wyszło jakieś 2,5 km i licząc razem z podjechaniem tramwajem/autobusem i czekaniem na nie, wracałam do chaty jakieś 1,5h.
Kompletny bezsens, bo gdybym bezpośrednio z tramwaju poszła z buta do domu to wyszłoby tyle samo odległościowo a zdecydowanie krócej czasowo (bo nie czekałabym na durny autobus).
W chacie wywlokłam dętkę z koła i przy okazji zauważyłam, że mam do wymiany opaskę na obręcz, bo jest całkiem ściuchrana. Więc jeszcze po obiedzie wędrówka do Bikemana na chwilę.
A w oponie tkwił siedmiomilimetrowy zielony kawałek szkła.
Ech.
Dzisiaj rano do pracy jeszcze na sucho, chociaż widać było, że się na coś zanosi. Jechało mi się świetnie. Dzień całkowitego odpoczynku i wcześniejsze dni z niewielką ilością jazdy dobrze mi zrobiły, czułam się niewyjeżdżona. Zresztą rowerek z nowym łańcuchem i kasetą, chodzi jak nowy.
Niedługo po tym jak znalazłam się w pracy, zaczęło padać. I padało jak w tym dowcipie, tylko dwa razy. Od rana do południa i od południa do wieczora.
Zastanawiałam się, czy w takich warunkach robić trening, ale jak wyszłam z pracy to okazało się, że nie jest tak źle, a nawet jest przyjemnie.
Niestety, plany pokrzyżowała mi guma. Pęknięta oczywiście. A konkretnie to około siedmiomilimetrowej długości kawałek szkła z rozbitej butelki (jak się potem okazało).
Guma przydarzyła się gdzieś w okolicach skrzyżowania Wilanowskiej z Puławską. Nie chciało mi się szukać dziury w całym w tej mżawce, chociaż miałam ze sobą łatki, łyżki i w ogóle. Więc postanowiłam uderzyć kawałek z buta a kawałek czymś podjechać do domu.
Wydawało mi się, że będzie bliżej do autobusu przy skrzyżowaniu Puławskiej z Wałbrzyską, jednak to był chyba błąd. Tak czy siak, dolazłam do tramwaju (z buta około 500m), podjechałam jeden przystanek i polazłam do autobusu i ponieważ nie bardzo znam trasy autobusów, to zasugerowałam się tym, co mi pewna kobietka powiedziała, że 192 taaaaak, oczywiście, jedzie do metra Ursynów.
Jasne. Do metra Ursynów, jedzie. Jasne. Tylko jakoś tak w odległości 2 kilometrów do niego jedzie.
... No więc reszta powrotu z pracy z buta (około 2 kilometry).
Nie chciałam niszczyć opony i obręczy więc ramiona mnie bolą jak jasny diabeł. W sumie z buta wyszło jakieś 2,5 km i licząc razem z podjechaniem tramwajem/autobusem i czekaniem na nie, wracałam do chaty jakieś 1,5h.
Kompletny bezsens, bo gdybym bezpośrednio z tramwaju poszła z buta do domu to wyszłoby tyle samo odległościowo a zdecydowanie krócej czasowo (bo nie czekałabym na durny autobus).
W chacie wywlokłam dętkę z koła i przy okazji zauważyłam, że mam do wymiany opaskę na obręcz, bo jest całkiem ściuchrana. Więc jeszcze po obiedzie wędrówka do Bikemana na chwilę.
A w oponie tkwił siedmiomilimetrowy zielony kawałek szkła.
Ech.